W zeszłym tygodniu pisałem o kreatywnej „Grze w opozycje”, dzisiaj natomiast pragnę opowiedzieć Wam o czymś, co na pierwszy rzut oka może wydać się całkiem proste, w rzeczywistości jednak nie jest ani trochę łatwe i w życiu codziennym nieustannie się z ty borykamy: w dyskusjach, w social mediach, podczas podejmowania decyzji i właśnie wszędzie tam, gdzie usiłujemy włączyć do gry naszą kreatywność.
Na ramy, zgodnie z którymi postrzegam potencjalne rozwiązanie problemu, składają się wszystkie te rzeczy, które – tak w dużym uproszczeniu – „przyklejają się” do nas na przestrzeni życia: przekonania, wiedza, doświadczenia i tak dalej. W procesach kreatywnych, podczas pracy nad projektami, pojawia się problem, który zawiera się w braku zrozumienia między poprawkami, a zmianą koncepcji.
Bardzo często wydaje nam się, że dokonujemy poprawek, jednak tak naprawdę zmieniany wszystko, a to fatalnie działa na wydajność pracy: zarówno naszego zespołu, jak i podwykonawców, których zatrudniamy. Na schematycznej ilustracji ukazałem w sposób graficzny, jak należy rozumieć poprawki, a jak całkowitą zmianę koncepcji. -> Nie mówimy „to się nie uda”, dopóki nie sprawdzimy, czy aby na pewno się to nie uda, dopóki nie poddamy w wątpliwość tego, co już znamy, co wiemy, do czego się przyzwyczailiśmy – z czym dobrze żyje się nam już od jakiegoś czasu.
Tworzenie zasad dla kreatywności kłóci się trochę z samym pojęciem kretywności, ale jeżeli nie wdrożycie tego, co napisałem powyżej, nici z twórczego myślenia, potraktujcie więc to, jako kreatywną "pracę u podstaw". Mówimy "to się nie uda", bo tak wlaśnie jest najłatwiej i nawet podczas Szkoleń z Kreatywności dla Firm spotykam się z takimi komentarzami, które sugerują, że horyzont tego, co można osiągnąć został już dawno dostrzeżony. Keatywność zakłada, że istnieje coś więcej, ponadto, co już wiemy. "To się nie uda" ogranicza nas, bo właśnie w tym zdaniu zawiera się "Fixed minset" w całej okazałości. „U nas w firmie to się nigdy nie uda”. Słyszeliście kiedyś to zdanie? Jak można to wiedzieć nie podejmując żadnej próby?
„Nie jestem kreatywny, więc nie ma dla mnie szans”. „Pewnie masz rację, ale my nie mamy na to czasu”. I tak dalej. To wszystko nawyki i przekonania, nad którymi warto się zastanowić, bo w nich zawiera się ręczny hamulec, który zaciągamy nieświadomie i usiłujemy jechać dalej. Zanim zacząłem prowadzić szkolenia z kreatywności pracowałem głównie z artystami. Niektórych uczyłem na uczelni, z innymi pracowałem nad projektami, od jeszcze innych sam zdobywałem wiedzę na temat kreatywności. Przygotowuję kolejne Szkolenie z Kreatywności dla Firm. Tym razem dla branży IT. Opowiem Wam, krok po kroku, jak się do tego zabieram
1. Ustalenia wstępnie i umowa. Poza samą wiedzą rzecz jasna, na pierwszym miejscu stawiam ustalenia w formie pisemnej i dobrze skonstruowaną umowę, bo bez tego nie daję sobie nigdy zielonego światła, Kiedy więc dogadam już wszystkie szczegóły, mogę w spokoju zabrać się za treść. 2. Indywidualne podejście go grupy. Mógłbym stworzyć gotowca, którego dałoby się sprzedać każdej kolejnej grupie w takiej samej formie. Szkolenie z kreatywności nie nadaje się jednak do tego, żeby za każdym razem rozmawiać dokładnie o tym samym, bo byłoby to po prostu nie-kreatywne. Temat kreatywności i twórczego myślenia (o ile rzeczywiście chcę czegoś uczyć, nie tylko klepać regułki) wymaga elastyczności, umiejętności improwizacji, a także pracy na żywym organizmie, jakim jest grupa szkoleniowa, która za każdym razem (w zależności od branży) przychodzi z kompletnie innym problemem Szkolenia dla różnych branż nie mogą być więc takie same, bo w każdej nowej sytuacji różni nie tylko zawartość szkolenia, ale też zmienia się moja gotowość na pytania, które pochodzą z kompletnie różnych obszarów zawodowych. Traktuję więc każdą grupę jak otwartą książkę. Nawet kiedy przez parę lat na uczelni prowadziłem te same zajęcia, każdy rocznik otrzymywał ode mnie zróżnicowaną na swój sposób porcję materiału. I właśnie tego trzymam się do dzisiaj: wierzę w potrzebę dopasowania się do potrzeb grupy, bo tylko od jej reakcji, jej zainteresowania, zależeć będzie to, czy szkolenie będzie można uznać za udane. Dlatego właśnie każde szkolenie przygotowuję nie tyle na nowo, co spędzam sporo czasu na modyfikacji treści pod kątem konkretnej branży i poświęcam czas na wstępne konsultacje przed przystąpieniem do takiego szkolenia. 3. Wiedza i narzędzia Jeżeli miałbym wskazać jedną rzecz, którą wyciągnąłem z akademickiego wykształcenia, jest nią na pewno motywacja do uczenia się, przez cały czas. A że kreatywność jest zjawiskiem badanym przez bardzo wiele szkół, tak więc pomiędzy szkoleniami bezustannie grzebię w tekstach w poszukiwaniu kolejnych tropów i wiadomości z zakresu neuronauk, kulturoznawstwa, psychologii, socjologii, zarządzania, a także źródeł biograficznych. Dlatego też, narzędziem, które pomaga mi przygotować się do szkolenia jest czytnik Kindle (cenię go za: łatwość zaznaczania tekstu i możliwość śledzenia tych zaznaczeń na różnych urządzenia, jak również dostęp do publikacji anglojęzycznych, które czytam już minutę po zakupie), a także stary dobry papier. Ponadto, na potrzeby szkolenia uzbrajam się w prezentację, którą przygotowuję w Canvie, bo dzięki niej nie muszę zabierać z sobą plików (w firmach, w których nie udaje się wprowadzić do systemu plików ma to znaczenia), bo wystarczy się do niej zalogować i prezentacja działa. Strona Szkolenia z Kreatywności dla Firm: https://www.kubaluka.com/szkolenie-z-kreatywnosci.html Miłego dnia! Skoro rozumiemy neuromarketing, nadeszła pora by zrozumieć również kreatywność. Nie twierdzę, że to jedna dziedzina wiedzy, ale zarówno jedno, jak i drugie łączy o wiele więcej, niż na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać. Zanim przejdę do sedna, tytułem wstępu chciałbym tylko zaznaczyć, że kreatywność osiadła w Polsce na mieliźnie mowy motywacyjnej, poradników i kiepskich podręczników, co sprawia, że zapominamy, iż w wielu krajach zagadnieniem tym nauka zajmuje się bardzo poważnie. Jak bardzo poważnie, opowiem za chwilę. Polska kreatywność oscyluje wokół zagadnień z jednej strony infantylnych i po kolana zanurzonych w romantyzmie (zajęcia kreatywne dla amatorów i mit samotnego geniusza człapiącego po górskich szczytach w poszukiwaniu weny), a z drugiej jest traktowana jak zupka instant – motywacyjny gotowiec, który można wdrożyć na takich samych zasadach w każdej firmie, dzięki czemu innowacje popłyną z automatu szerokim strumieniem wraz z pieniędzmi, chwałą, nagrodami i ogólnie kreatywnym hypem. Kiedy jednak porzucimy zabawy dla dzieci i kreatywność w pigułce, okaże się, że na palcach rąk można by policzyć poważne publikacje na temat kreatywności, które doczekały się polskiego tłumaczenia, ale i tak książki i artykuły kluczowe dla badania tego zjawiska nie pojawiły się na naszym rynku i pewne nigdy się nie pojawią (na przykład „Creativity. Myths and mechanisms” Margaret Boden) Dobra, ale co z tym neuromarketingiem, bo nuda. Kreatywność została do tej pory naukowo przebadana między innymi przez socjologię, antropologię, historię sztuk wszelkich, filozofię, a grono to dumnie zamykają (i mają sporo do powiedzenia) psychologia wraz z szeroko rozumianą neuronauką, która leży właśnie u podstaw neuromarketingu. Jeżeli zastanawiacie się teraz, jak to możliwe – bo nie pasuje to przecież ani do mowy motywacyjnej, ani do poradników – odpowiem od razu, że to bardzo proste i całkiem logiczne. Badania nad kreatywnością pytają tak samo o wytwory ludzkie, jak i to, jak to się w ogóle dzieje, że ktoś coś wytwarza, wymyśla i realizuje swoje pomysły, a żeby tam dotrzeć, najprościej jest zajrzeć ludziom „do głowy” i tutaj kłania się wszystko to, co ma przedrostek neuro, lub jest związane się w psychologią. Tak moi drodzy: w książkach o kreatywności fMRI, ilustracje mózgu, półkule, płaty, neurony, synapsy, aksony i melanina są na porządku dziennym, a historie o tym, gdzie komu się lampka zapaliła, to taka zwykła, szara codzienność. A jeśli z jakiegoś powodu mi nie wierzycie, na zakończenie dodam tylko, że słynna na całym świecie uczelnia Cambridge wydała liczącą 100 tomów serię antologii tekstów z psychologii, wśród których aż 7 poświęcono właśnie kreatywności. 7 tomów to aż 7% i uwierzcie mi, że nie są to poradniki. Tak tylko przypominam, żeby nie było znowu, że gadamy o przereklamowanych treściach z poradników ;) A kwestie tego, co nauka mówi o kreatywności pozostawiam na osobny post. Miłego dnia! Naszła mnie taka refleksja:
Bardzo często w sieci publikujemy i spieramy się o kwestie, które prowadzą do żenująco nieprofesjonalnych wniosków tylko dlatego, że różnimy się zarówno w kwestii specjalizacji, jak i oczekiwań, jakie posiadamy wobec tematu sporów. Żeby wyjaśnić lepiej, co mam na myśli podzielę uczestników sporów tak, żeby ich poziom zaawansowania odpowiadał liczbom od 1 do 5. 1 – laik, ignorant (nie wie kompletnie nic, ale coś słyszał) 2 - amator, początkujący (liznął temat w praktyce) 3 - średnio zaawansowany (coś potrafi, ale nadal się uczy) 4 - zaawansowany (wie i potrafi sporo, ale jeszcze trochę mu brakuje) 5 - specjalista, ekspert Cały czas widzę spory 1 i 2 z 4 i 5. Wprawne oko dostrzeże pewnie, że opisuję właśnie znany i lubiany efekt Dunninga-Krugera, ale nie chę się skupiać na teorii, więc pozostawię tę kwestię otwartą. Szybkie case study: >> Do napisania tego postu zainspirował mnie bezpośrednio wątek o przyszłości tłumaczeń, pod którymi toczyły się wojny o to, czy ludzcy tłumacze przetrwają, czy też nie (to przykład, nie temat główny). Amator korzystający z tłumacza w aplikacji na potrzeby podstawowej komunikacji ma pewnie rację, że nie potrzebuje ludzkiego tłumacza, żeby przetłumaczyć 3 zdania w internecie, ale czy traktowanie tego amatorskiego zastosowania w kategoriach dowodu na to, że niedługo nie będzie tłumaczy ma sens? Dla jedynki pewnie tak, ale dla piątki niekoniecznie jest to aż takie proste, bo piątka pracująca w zawodzie od lat wie, że zautomatyzowany tłumacz nadal gubi kontekst słów o wielu znaczeniach, a poza tym nie jest on tłumaczem przysięgłym. << Żeby było jasne: To nie jest post o tłumaczeniach, a takie same przekłamania pojawiają w prawie każdej dyskusji na dowolny temat, kiedy z poziomu 1 i 2 posługujemy się pochopnymi wnioskami, które wydają nam się łatwe, może nawet logiczne, ale nie mają żadnego zastosowania kiedy komentarz, lub post pisze mocno doświadczona w temacie 4 lub 5. Kochamy przekładać skalę mikro jednostkowego doświadczenia na skalę makro konkretnych specjalizacji, ale to nie oznacza, że pochopne wnioski czynią z nas ekspertów i że powinniśmy wypowiadać się w tematach, których niie znamy. Ja sam w internecie bywam każdą z liczb od 1 do 5, ale kiedy już jestem laikiem, staram się nie mówić specjalistom, że nie mają racji, tylko czytam grzecznie, co mają do powiedzenia, ewentualnie pytam, jeżeli już uznam, że mam o co pytać, szukam dodatkowych materiałów na dany temat, staram się poszerzyć wiedzę i tak dalej. Głupio by mi było – tak dla przykładu – potrafiąc wygenerować zaledwie "Hello World" wbijać do wątku programistów i wymądrzać się na temat Pythona. Zamiast tego wolę się czegoś nauczyć od piątek. A jest ich w sieci całkiem sporo i nawet chętnie dzielą się wiedzą. Wystarczy tylko otworzyć się na argumenty! Miłego dnia! P.S. Nie, nie da się zostać ekspertem w jeden weekend ;) "KREATYWNOŚĆ JEST PRZEREKLAMOWANA!":
Widzę to zdanie raz na parę dni w różnych wątkach w internecie i myślę sobie, że gdybym miał teraz przebrnąć przez nadmiar wszystkich haseł w stylu: "bądź kreatywny", "wyraź siebie", "wszystko możesz" i innych motywacyjnych bzdetów, pewnie powiedziałbym po prostu: "koniec tego, ta kreatywność jest przereklamowana, spadam stąd do poważnych spraw". Nie zaczynałem jednak przygody z kreatywnością od motywacyjnych MEMów, bo urodziłem się w rodzinie artystów. Od dziecka w domu tylko farby, pędzle, linoryty, akwaforty, blejtramy, płótna, ołówki, albumy o sztuce i nawet zapach terpentyny do teraz kojarzy mi się z dzieciństwem. Normalny kreatywny koszmar. Od razu wpadłem po uszy. Rysowałem, malowałem, pisałem, aż wreszcie zająłem się muzyką i dosć szybko zacząłem podejmować pierwsze próby, żeby na tej kreatywności zarobić pieniądze, bo takie wzroce wyniosłem z domu rodzinnego. A później odkryłem, że kreatywni są nie tylko artyści – że kreatywna zaraza dotyka wszystkich tych, którzy działają w świecie nauki, innowacji, zarządzania, w IT i tak dalej; że z pomocą kreatywnosci niekoniecznie "wyraża się siebie"; że biznes potrzebuje kreatywności o wiele bardziej niż romantyczny poeta, którego podawano nam wszystkim za wzór na lekcjach języka polskiego w szkole. I tak sobie teraz myślę, co mógłbym powiedzieć w skrócie, żeby jednak jakoś zareklamować tę mocno przereklamowaną kreatywność. No i do głowy przychodzi mi tylko jedno: ➡ jesteśmy na nią skazani ⬅ Ale nie chodzi ani o to, że wszyscy jesteśmy jakoś szczególnie kreatywni (odklejamy się od memów motywacyjnych), czy też że kreatywni być musimy, lecz raczej o to, że bez kreatywności nie byłoby naszego świata, tego w którym żyjemy, a który wypełniają miliony małych, średnich, dużych przedmiotów, tekstów, contentu i innych zmaterializowanych oraz niezmaterializowanych koncepcji. Człowiek + kreatywność = wiecznie zmieniające się środowiska człowieka Jesteśmy na nią skazani, bo bez względu na to, czy pomyślicie o kole, chlebie, maszynie parowej, tranzystorze, procesorze, serze żółtym, hipermarkecie, reklamie, algorytmach, piramidach, sztuce, muzyce, literaturze, pojazdach, samolotach, architekturze, prawie, radiu, telewizji, internecie, gazetach, programowaniu, sztucznej inteligencji, wirtualnej rzeczywistości albo o czymkolwiek, co wyszło spod ręki człowieka, wszystko to, niezmiennie od tysięcy lat jest efektem działania właśnie tej przereklamowanej kreatywności. Wszystko czego używamy jest tutaj z nami, bo gdzieś kiedyś udało się zrealizować pomysł na tyle użyteczny (bo właśnie użyteczność/przydatność wchodzi w skład sporej liczby definicji kreatywności), żeby inni ludzie go podchwycili. Innowacji i zmian po prostu nie byłoby gdyby nie ta mocno przereklamowana kreatywność. To jak? Jest przereklamowana, czy nie? Tak, ale…
...na pewno warto powiedzieć na ten temat coś więcej. Czytaj dalej. 1. Kreatywność nie jest jedna Zupełnie inaczej kreatywnością posługuje się naukowiec, inaczej lider zarządzający zespołem, a jeszcze inaczej artysta. Jest to istotne, bo jednak warto wiedzieć, czego i w jakim kontekście chcielibyście się nauczyć. 2. Kreatywność nie jest niczym stałym Lubimy widzieć kreatywność jako coś, czego nauczymy się raz a dobrze, a potem będziemy od tej wiedzy odcinać kupony. Tymczasem ona lubi stroić sobie z nas żarty i kiedy na przykład przeciążyły się pisząc książkę, będziemy potrzebować trochę czasu, żeby zabrać się za kolejną. 3. Kreatywność potrzebuje zadań do wykonania Kreatywność to nie jest układanie klocków w niestandardowy sposób w abstrakcyjnych laboratoryjnych warunkach, czy też łączenie kropek na kartce papieru. Kreatywność to umiejętności odnajdywania się w określonych sytuacjach, w których nakierowujemy siebie na konkretny cel i potrafimy odnaleźć tę jedną, najważniejsza ścieżkę realizacji tego celu. Dlatego też ja najchętniej uczę o kreatywności w zespołach, które posiadają już pewne konkretne umiejętności zawodowe i pragną dowiedzieć się, jak lepiej radzić sobie z tym, co już potrafią robić, a więc łączy je jakiś cel. 4. Kreatywność wymaga tego, by popełniać błędy Ten punkt jest najbardziej przewrotny. Błąd i przypadek mogą od czasu do czasu doprowadzić Was o wiele dalej, niż kurczowe trzymanie się wyuczonych zasad. Możecie nawet nie zdawać sobie sprawy, jak bardzo istotne jest trenowanie siebie pod kątem nie tyle akceptacji błędów, co raczej korzystania z nich w procesie twórczym. Nie wierzycie mi? To zastanówcie się ile czasu w życiu zajmują Wam próby uchronienia się przed pomyłkami ;) 5. Czy w takim razie można wytrenować kreatywność? I tak i nie. Jeśli potraktujecie to jako hobbystyczne uczenie umiejętności, której nigdy nie wykorzystacie (jak kurs szycia dla zabicia czasu), niewiele z tego wyjdzie. Jeżeli jednak skierujecie wiedzę o kreatywności na konkretny cel, wówczas trenowanie kreatywności ma jak najbardziej sens. Traktujcie kreatywność jak plug-in, który podrasuje Wasze specjalistyczne umiejętności, bo właśnie o to podrasowanie najbardziej tu chodzi. Kreatywność nie jest zabawką, lecz profesjonalnym narzędziem. Kreatywność nie jest zabawką, lecz profesjonalnym narzędziem. Doszliśmy do miejsca, w którym internet zalewają setki specjalistów od Sztucznej Inteligencji, a że temat jest bardzo popularny, więc doskonale się sprzedaje.
O ile rzeczywiście znajdziecie w tym gronie jakiś procent programistów, którzy mieli okazję już parę lat temu poznać tajniki uczenia maszynowego, o tyle moim zdaniem większość pragnie po prostu czym prędzej sprzedać szkolenia osobom totalnie niezorientowanym w temacie. Pamiętajcie, że nie wystarczy napisać "AI Specialist" w opisie konta na LinkedIn, żeby naprawdę się nim stać. Okres dochodzenia do specjalizacji, to mniej więcej 10 lat. Policzcie więc sami, że skoro zdecydowana większość publikujących posty weszła w ten świat dopiero w drugiej połowie 2022 roku, prawdopodobieństwo, że traficie na kogoś, kto po prostu nie wie na ten temat wiele więcej niż Wy jest całkiem spore. Dlatego też, postanowiłem wyjść na przeciw tym, którzy chcieliby – na własną rękę – dowiedzieć się więcej o postawach samego zjawiska. Dowiedzieć, z pomocą ogólnie dostępnej wiedzy. Robię to, bo sam cały czas się uczę. Wybrałem kilka tytułów i szkoleń, które wydają mi się interesujące dla zwykłego człowieka, który chce po prostu spać spokojnie i odnaleźć coś dla siebie w zalewie informacji na temat Sztucznej Inteligencji. Bezpłatne szkolenia i linki: 1. "Future of AI (szkolenie z MIT) https://www.futureofai.mit.edu/ 2. Promptopedia, czyli dobre opracowanie po polsku na temat tego, jak rozmawiać z AI: https://www.promptopedia.pl/ 3. Wyszukiwarka przydatnych narzędzi AI pogrupowanych od 2015 roku: https://theresanaiforthat.com/ Książki: 1. "The Age of A.I.", Kissinger, Schmidt, Huttenlocher 2. "Zdrowy umysł w sieci algorytmów", Gigenzer 3. "Sztuczna Inteligencja 2041", Lee, Qiufan 4. "Kod Kreatywności", Du Sauvoy Byłem niedawno na „Oppenheimerze”, a jako wielki fan kina Nolana postanowiłem przełożyć film na język kreatywności.
Zapraszam do czytania! 1. Kreatywność wymaga postawienia granic Oppenheimer to film o nauce, więc pokazuje kreatywność naukowców. Nie zmienia to faktu, że wszyscy w podobny sposób posługujemy się kreatywnością. Istnieją (na przykład w pracy) zasady, których należy się trzymać (regulamin i tak dalej), lecz również takie, których nagięcie prowadzi do zaskakująco dobrych efektów (przykładem niech będzie niestandardowe wykorzystanie jakiegoś narzędzia, albo pójście z problemem do kogoś kto specjalizuje się w zupełnie innych sprawach i właśnie to świeże spojrzenie, z pozycji innej specjalizacji może dać świeże spojrzenie na problem, jaki nas nurtuje) 2. Kreatywność wymaga tego, by nie bać się popełniania błędów Jedną z niewielu zasad kreatywności jest wyzbycie się strachu przed popełnianiem błędu. W „Oppenheimerze” ten błąd mógł skończyć się naprawdę katastrofą, ale my, jako zwykli ludzie boimy się najczęściej popełniać błędy, które będą wymagać najwyżej nieznacznej korekty, za to wdrożenie ich do projektu może dać zaskakujące efekty, których poszukujemy. 3. Bez jasno określonego celu kreatywność nie ma najmniejszego sensu Oglądając „Oppenheimera” zwróćcie uwagę na to, że naukowcy są bardzo mocno skupieni na celu. Większość ludzi, myśląc o kreatywności, wyobraża sobie, że to takie czary-mary, magiczne zdarzenia, wena i wymyślanie dla samego wymyślania. Nic bardziej mylnego, bo wymyślać można w knajpie przy piwie ze znajomymi. Kreatywność wymaga celu i tego jednego pomysłu, który do tego celu wreszcie zaprowadzi. 4. Kreatywny zespół to specjaliści z wieloletnim doświadczeniem Czasami o tym zapominamy, ale są kreatywne zadania, do wykonania których nie potrzebujemy ani najtańszych, ani tez najbardziej ugodowych pracowników, lecz tych, którzy naprawdę znają się na temacie. Sama motywacja natomiast nie wystarcza, kiedy liczy się doświadczenie. 5. Niestandardowe rozwiązania potrafią przynieść doskonałe efekty. Ten punkt wychodzi poza fabułę. „Oppenheimer” został nakręcony bez CGI (po polsku „efekty komputerowe”), co w 2023 roku może wydać się ekstrawagancją. Reżyser, Christopher Nolan słynie z takich rozwiązań od lat. I rzeczywiście w przeszłości zadał sobie sporo trudu, żeby obejść się bez CGI. Przykładem jest „Tenet”, w którym rozbito prawdziwy samolot, czy „Incepcja”, w której scena walki w obracającym się budynku została nakręcona w ogromnym, wybudowanym specjalnie z tej okazji mechanizmie. Nolan nie robi tego wszystkiego na przekór zasadom, tylko jest przekonany, że w ten sposób osiąga efekt, który pragnie osiągnąć. Miłego dnia! Kiedy czytałem „Kult Amatora" po raz pierwszy w 2007 roku (wydanie polskie ukazało się prawie równocześnie z amerykańskim) z każdą kolejną stroną myślałem dokładnie to samo: „Andrew, co ty p…?” 😎
Uczęszczałem na drugi rok studiów doktoranckich i z pasją młodego adepta po uszy zanurzałem się w świecie nowych technologii, nowych mediów, internetu i social mediów, a to sprawiło, że nie miałem jeszcze szans nabrać odpowiednego dystansu (to stało się trochę później) do zjawisk, które badałem. Wierzyłem więc szczerze, u progu naszego dzisiejszego świata, że oto stoimy w obliczu prawdziwej rewolucji, która nareszcie wyzwoli informację z narzucanych przez lata schematów. Na mojej drodze stanął Andrew Keen, który powiedział wprost, że internet wygeneruje masy totalnych amatorów, ignorantów, narcyzów i dyletantów, którzy z dumą wypowiadać się będą na każdy możliwy temat, pomimo braku elementarnej wiedzy, braku wykształcenia, doświadczenia i zrobią to krzykiem, bez konieczności korzystania z argumentów. W 2007 roku przeczytałem "Kult amatora" od deski do deski, myśląc, że Andrew Keen to świr, który nie chce dostrzec potencjału tkwiącego w technologii. I chociaż potencjał rzeczywiście istniał (i istnieje nadal), prawda jest taka, że to ja się myliłem, nie on. Parę dni temu przypomniałem sobie o „Kulcie amatora”, a że gdzieś po drodze zniknął z mojej półki, błyskawicznie odkupiłem go w antykwariacie, a kiedy wczoraj wyciągnąłem go z koperty zacząłem czytać i nie oderwałem oczu od tekstu, dopóki nie znalazłem się w połowie. Moje drugie zetknięcie z tym prororoczym dziełem zaowocowało prawdziwym zaskoczeniem, bo rzeczywiście, po latach, kiedy sam zaobserwowałem już całkiem sporo, okazało się, że tam, w tamtej rzeczywistości sprzed 16 lat pojawił się ktoś, kto z ogromną precyzją w oparciu o dostępne już wtedy dane (dane, umówmy się, archaiczne jak na obecne standardy) stworzył wizję tego świata, w którym żyjemy obecnie, a w którym każdą bzdurę można sprzedać pod postacią wiedzy i rzeczywiście rozprzestrzenia się ona po świecie za pomocą tych samych technologii, które (jak mi się kiedyś wydawało) miały ułatwić uczenie i poznawania świata. Czytam więc dzisiaj: „Internet staje się naszym lustrem. Zamiast wykorzystać go do poszukiwania informacji bądź wiedzy o kulturze, używamy go by STAĆ się informacją, wiadomością i kulturą” i myślę sobie: „Andrew! Ależ Ty miałeś rację!”. Wraz z kultem amatora kuleje również nasza kreatywność, ale to temat na osobny post. Miłego dnia! Pytajcie o cel, nie o nowość.
Spotkaliście się z takim problemem? W dyskusji na temat nowej technologii jedna ze stron ją zachwala, sugeruje, że to absolutny hit, a druga – przeciwnie – twierdzi, że to nic nowego i do niczego się jej nie przyda, skoro udaje się jej osiągać podobny efekt za pomocą o wiele starszych narzędzi. Dotarliśmy do momentu, kiedy pierwszej stronie najczęściej z automatu przyznajemy rację tylko dlatego, że staje w obronie czegoś nowego, a drugą posądzamy o swego rodzaju zacofanie. Bez względu na to, po której stronie stajecie i jakie jest Wasze podejście do nowych technologii, ja zapytam ➡ Co na to Wasza kreatywność ❓ Ona wymaga przecież tego, by w jednym garze wymieszać lata doświadczenia z umiejętnością odkrywania tego, co dla nas nowe i nieznane. Warto zaznaczyć, że jakakolwiek próba oddzielania technologii od kreatywności to głupota, bo nie istnieje kreatywność bez udziału (jakiejś) technologii, podobnie, jak nie ma technologii bez kreatywności. Te dwa elementy działają na zasadzie sprzężenia zwrotnego, wzajemnie z siebie wynikają, wpływają na siebie, inspirują i prowadzą do kolejnych innowacji. Jeżeli mi nie wierzycie, zapytajcie najpierw, czy istnieje jakikolwiek wynalazek, który powstałby bez udziału długiego na całe dziesięciolecia łańcucha ludzkiej kreatywności, która krok po kroku wprowadzał kolejne zmiany, które dzisiaj składają się na coś, co aktualnie podziwiamy i co wydaje nam się technologicznie ostatnim krzykiem mody? Popatrzcie na swój smartfon. Rozłóżcie go na części pierwsze: ekran, bebechy, materiały, z których go zbudowano, procesor, RAM, złącze USB... Przy odpowiednio dociekliwym spojrzeniu dotrzemy aż do XIX wieku, do Charles'a Babbage’a i Ady Lovelace. Technologie ewoluują i stale się zmieniają, wynikają z siebie, łączą się w nowe konfiguracje i nie spadają na pewno nagle z nieba, jako cudowne remedium na wszystkie bolączki świata. Wracając do kreatywności. Bezkrytyczne podporządkowanie twórczego myślenia najnowszym technologiom tylko dlatego, że są one najnowsze to często pułapka. Nie lubię pracować na przestarzałych gratach. Po czasie okazują się one za wolne, za mało wydajne i zabierają za wiele czasu. Nie lubię też jednak marnować czasu na uczenie się nowych rzeczy tylko po to, żeby dojść do takich samych efektów, jakie udaje mi się osiągnąć z pomocą tego, czego nauczyłem się wcześniej, a co po prostu cały czas działa. Pytajcie więc o cel, nie o nowość. Dobór narzędzi to kwestia świadomości potrzeb, doświadczenia i kreatywnej wydajności. Sięganie po każdą nowinkę technologiczną tylko dlatego, że jest nowa, to technologiczna prokrastynacja. Traktujcie tę kwestie z odpowiednią dawką zdrowego sceptycyzmu i próbujcie nowych rzeczy, ale nie zamieniajcie na siłę działających narzędzi na nowsze. Poza tym, ostatecznie wszystko po czasie się starzeje. Miłego dnia! Pamiętacie słynny film „Podróż na księżyc” Georgesa Mélièsa? Jeżeli go oglądaliście, trafiliście do świata artystycznego naginania rzeczywistości za pomocą technologii, który reżyser pokazał już w 1902 roku.
Dlaczego o tym wspominam? Bo to imponujące. Bo w swoim czasie było to, jakbyśmy to dzisiaj nazwali: "rewolucyjne i ekscytujące" ;) Zaledwie 7 lat wcześniej, Bracia Lumiére wygrali wyścig o to, kto oficjalnie rozpocznie historię kina i opatentowali Kinematograf (taki bardzo stary pierwowzór kamery w naszych telefonach). Nie trzeba było więc zbyt wiele czasu, żeby Méliès stworzył nurt kina sci-fi i za pomocą bardzo prymitywnej wtedy technologii montażu wygenerował (bez pomocy digital, serio!) wizję podróży na księżyc, 67 lat przed tym lądowanie, które pokazała amerykańska telewizja. Wizja Mélièsa odbiegała znacząco od tego, jak wyglądają loty w kosmos, ale – jak powiedziała mądrze moja wykładowczyni z historii filmu na pierwszym roku studiów: w kinie nie chodzi o prawdę, lecz o prawdopodobieństwo. Wydaje mi się, że w 2023 roku to zdanie można by przypiąć dosłownie do wszystkiego. Odchodząc od nudnego roku 1902, wracając do naszych czasów, w których technologiczne wytwarzanie rzeczywistości zapanowało nad naszymi umysłami, warto dodać, że jeśli chociaż raz trafiliście do kina na film Marvela, to nie tylko daliście się ponieść na fali szaleństwa, które zapoczątkował Méliès, ale też wpadliście w pułapkę trudnych do odróżnienia światów – cyfrowego i niecyfrowego – zanim w ogóle ogłoszono, że jest to przełom nad przełomami. Sceptycyzm w środowisku kreatywnym wynika więc w dużym stopniu nie z tego, że ktoś opiera się jak może przed nowością i zapiera się rękami oraz nogami z zamkniętymi oczami, ale raczej dlatego, że jeśli ktoś oszukiwał nas do tej pory i podawał nam technologicznie wygenerowane światy, w istnienie których wierzyliśmy, to byli to właśnie artyści. Więcej o różnych digitalowych przełomach napiszę pewnie następnym razem, a tymczasem polecam "Podróż na księżyc". Ten dziwny kadr pochodzi właśnie z tego filmu. Miłego dnia! Tę fotkę zrobiono w moim pierwszym studiu projektowym około 20 lat temu. Widać mnie w otoczeniu technologii, które w obliczu dzisiejszych potrzeb pozostawiają bardzo wiele do życzenia. Mówiąc dosadniej: stoję dumnie pośród złomu, który nie spełnia standardów, do których przywykliśmy.
A wszystko to, czym otaczamy się dzisiaj będzie za kolejne 20 lat wywoływać taki sam uśmiech na naszych twarzach. Nie piszę jednak o technologii. Chciałbym skupić się na kreatywności. Gdybym sfotografował się w środowisku, w jakim pracuję obecnie, czyli tym przystającym do standardów roku 2023, pewnie umarlibyśmy z nudów i kompletnie nie byłoby się z czego śmiać. Siedzę przy komputerze, tak małym, że zmieściłby się do torby na ramię, przy monitorze, który zajmuje o wiele mniej miejsca, przy kilkukrotnie większej powierzchni ekranu, niż te pękate telewizory, które za cholerę nie chciały się zmieścić na biurku. I co najważniejsze: ten mały komputerek zabija mocą obliczeniową wszystko, co do tej pory miałem w swoim arsenale, a w środku posiadam soft, który zastępuje wszystkie fizyczne graty, jakie miałem do tej pory w studiu. Wygodniej jest mi ich używać, nic nie ważą, nie trzeba ich spinać kablami i posiadają o wiele większą funkcjonalność. Kocham komfort obecnych standardów, ale czy wszystko to czyni mnie bardziej kreatywnym? Nie wiem, bo nigdy nie dowiem się, co robiłbym wtedym posiadając to, co posiadam dzisiaj. A jeśli myślicie, że patrzycie na vintage’owego amatora, to prawda wygląda zupełnie inaczej. W tamtym czasie sporo eksperymentowałem i rozpędzałem się, by rozpocząć pracę z telewizjami. W tym wszystkim zadziałał oczywiście przypadek, ale największe znaczenie miał mój zapał do tego, by w tych mocno ograniczonych warunkach (umówmy się, nie miałem wtedy jeszcze pieniędzy, żeby zaopatrzyć się w graty bardziej na czasie, a wiele z tego, co widzicie odchodziło już do lamusa) tworzyć bez przerwy nowe rzeczy, które po prostu w odpowiednim czasie trafiły w ręce odpowiednich osób i tak zaczęto zapraszać mnie do współpracy. Na koniec chciałbym, żebyście zwrócili uwagę na urządzenie leżące na biurku tuż za mną po prawej stronie. Sprawdźcie specyfikację telefonu, którego teraz używacie. Parę GB pamięci RAM, to standard, a dyski liczone są w kilkudziesięciu GB. Ten sprzęt nie posiadał wcale dysku. Pracował w oparciu o plastikowe dyskietki 3,5”, a jego pamięć RAM nie przekraczała 1MB (1GB = 1024MB). Mimo to, przepracowałem na tym sprzęcie parę lat i naprawdę dało się z niego sporo wyciągnąć. Pomyślcie o tym, kiedy ktoś zacznie Wam wmawiać, że jakakolwiek technologia z automatu rozpali Waszą kreatywność tylko dlatego, że jest najnowsza i najbardziej wydajna. Technologie to tylko narzędzia. Nowe technologie są bardziej wydajne, są wygodniejsze, inspirują i poszerzają horyzonty, ale Kreatywność to Wy. Miłego dnia! To zdecydowanie najlepsza książką o kreatywności, jaką czytałem od lat!
Mieliście już okazję przebywać w czyjejś głowie? To nie jest biografia, nie jest to również autobiografia. Ta książka jest wszystkim, czego nie spodziewamy się usłyszeć z ust znanego i powszechnie uwielbianego, niepokornego gwiazdora, który pozostawia swój nieusuwalny ślad w muzyce rockowe od końca lat 70. Dwóch przyjaciół, którzy znają się od blisko 30 lat przeprowadziło wspólnie serię rozmów telefonicznych, które zabierają czytelnika w świat doznań tak intensywnych, że ja – czytając tę książkę – nie mogłem wyjść z podziwu nad huśtawką emocjonalną, jaką to niecodzienne dzieło we mnie wywoływało. To nie jest ani opowieść o muzyce, ani o życiu. Czym więc jest „Faith, Hope & Carnage”? Cóż, to niezwykle intensywny przegląd przemyśleń Nicka Cave’a na temat metod zarządzania własną kreatywnością w sytuacjach kryzysowych. A kiedy piszę „kryzysowych”, naprawdę mam to na myśli, bo Cave odpowiada na pytania Seana O’Hagana, które oscylują bezustannie wokół tematów takich, jak próba odnalezienia samego siebie na nowo w obliczu śmierci swojego syna, śmierci przyjaciół, a także pandemii, która wywróciła świat do góry nogami. „Faith, Hope & Carnage” to taka podróż na własną odpowiedzialność. Czytając ją wchodzimy (momentami może aż nazbyt głęboko) do głowy Nicka Cave'a. Dowiadujemy się, jak rozpacz i żałobę przemienił w dwa cudowne albumy, jak wyszła z nich jego osobista sieć społecznościowa „Red Hand FIles”, w ramach której odpowiada ludziom na pytania (tak, każdy może do niego napisać w internecie). Dowiadujemy się czym są dla niego nuda, cierpienie, niemoc, stres i jak można przetłumaczyć je na zupełnie nową jakość. I wreszcie: dowiadujemy się, dlaczego Cave nie siedzi w mediach społecznościowych ;) W badaniach nad ludzką kreatywnością znajdujemy na drodze ogromną ilość opracowań, które poruszają się w świecie teorii najróżniejszego typu, ale ja osobiście uważam, że nie da się nie dopełnić wiedzy teoretycznej własnym warsztatem, a także książkami takimi, jak „Faith, Hope & Carnage”, w których sami twórcy dzielą się z nami swoimi przemyśleniami i dają nam dostęp do tego jak tworzą, dlaczego tworzą i jak radzą sobie z problemami na polu swojej kreatywności, jako ludzie z krwi i kości. Rozmowa z Nickiem Cavem to absolutna czołówka tego typu treści! Jak stworzyć innowację, która przetrwa 520 lat?
Dotarła do mnie wczoraj wyjątkowa przesyłka, o której chcę Wam dzisiaj trochę opowiedzieć. Jak już pisałem gdzieś kiedyś wcześniej, po latach fascynacji obrazem Boscha „Ogród rozkoszy ziemskich” miałem nareszcie przyjemność oglądać go dwukrotnie w madryckim Prado mniej więcej miesiąc temu i doświadczenie to dosłownie zmieniło moje życie. Stąd właśnie wzięła się wczorajsza przesyłka: naprawdę pięknie wydane opracowanie „Hieronymus Bosch. The Complete Works”. Ikony kultury mają to do siebie, że niespecjalnie ma sens dyskutowanie z nimi (mogą się nam podobać lub nie, ale to zupełnie inna kwestia). A kiedy już ktoś 520 lat temu (szacuje się, że „Ogród rozkoszy ziemskich powstał około 1503 roku) robi coś takiego, jak Hieronymus Bosch, wówczas próba podważania tego kilkusetletniego autorytetu po prostu graniczy z szaleństwem. Moja osobista przygoda z Boschem musiała zacząć się jakieś 35 lat temu, może wcześniej. Moi rodzice, artyści, mieli po prostu w domu album z jego sztuką, taki stary, wydany w Polsce w 1987 (nadal mam go na półce). Kolory i jakość druku pozostawiały wiele do życzenia i właśnie dlatego postanowiłem kupić to cudowne opracowanie, które wczoraj dotarło do mojego domu, a które zawiera w sobie (na 512 stronach) ogromną liczbę detali, które trudno jest dostrzec nawet podczas oglądania prac Boscha na żywo. Po co piszę o tym wszystkim, skoro tak wiele nowości zaprząta nam głowę w czasie rzeczywistym? Coraz częściej spotykam się z takim stwierdzeniem, że kreatywność maszynowa jest bardziej wydajnym odpowiednikiem kreatywności ludzkiej tylko dlatego, że w parę sekund wytwarza coś, co utrzymane jest – jak to się mówi – w praktycznie dowolnej stylistyce. Zwróćcie uwagę na jedną rzecz: Bosch malował swój tryptyk dość długo (chyba nawet nie do końca wiadomo ile czasu), ale niezwykle trudno jest powiedzieć (odnosząc się do dzisiejszej terminologii), że zrobił to w jakiejś konkretnej stylistyce, która była dostępna w jego czasach, bo jego praca naprawdę jest jest jednym z istotnych elementów wizualnego dziedzictwa, z którego czerpiemy do teraz. Bosch odwoływał się wprawdzie (to jasne) do tego, co było popularne w jego czasach, odniósł się do malarstwa, które znał i zakodował w swojej pracy masę symboli, które składały się na świat, który go otaczał, jak również na mitologię, która go ukształtowała. Te mozolnie przetwarzane dane wejściowe zaowocowały jednak efektem, który zdumiewa i zachwyca do dnia dzisiejszego. I tutaj tkwi haczyk związany z ludzką kreatywnością: męczymy się z nią, nie rozumiemy jej, ale kiedy już zadziała, jej efekty trwają przez stulecia, a czasem nawet przez tysiąclecia. Zadajcie więc sobie pytanie: czy szybko, za jednym kliknięcie naprawdę zawsze się sprawdza i czy tylko o to chodzi? 520 lat, to kawał czasu. Miłego dnia! P.S. Fragmenty pochodzą z różnych obrazów, nie tylko z "Ogrodu". W listach pytacie: „Co powinna/powinienem zrobić, żeby to, co robię, było bardziej kreatywne”.
Żartuję oczywiście, ale rzeczywiście z tym pytaniem spotykam się cały czas, kiedy ktoś pragnie otrzymać szybką odpowiedź, pragnie poznać sekret kreatywności. Z tej okazji postanowiłem sięgnąć do Stephena Kinga nie dlatego, że to autor znany i lubiany (zwłaszcza w Polsce), ale dlatego, że rzeczywiście udało mu się stworzyć arcydzieło, którym jest wydana w 1986 roku powieść „To”. Arcydzieło, które udowadnia, że w kreatywności najważniejsze są detale i przede wszystkim – zmiana punktu widzenia. „To” w skrócie, w jednym zdaniu, składa się z dwóch historii, w których biorą udział ci sami bohaterowie na dwóch płaszczyznach czasowych, oddalonych od siebie o 27 lat, a na to wszystko nakłada się zarys historii miasta, w którym żyją. Na pierwszy rzut oka nic interesuącego, prawda? Co zatem zrobił King, że ja dzisiaj uznaję jego powieść nie tylko za arcydzieło literatury, ale również za arcydzieło kreatywności? Wymieszał wszystko w jednym garnku, że tak się mało elegancko wyrażę. Kiedy patrzymy na swoje pomysły, mamy niebezpieczną tendencję widzenia wszystkiego w porządku linearnym, bo tak właśnie się nauczyliśmy, Potraktujcie to jako nawyk, który niekoniecznie dobrze robi naszej kreatywności, bez względu na to, w jakiej branży pracujemy. Jest mało prawdopodobne, że zrobicie coś kreatywnie, kurczowo trzymając się wyuczonego „tak się robi” na wszystkich poziomach. King, zamiast pisać krok po kroku, co wydarzyło się w dzieciństwie bohaterów, a potem już na etapie ich dorosłości (co mógłby wydać się najbardziej logicznym rozwiązaniem), postanowił wykonać pewnego rodzaju przeplatankę, która ukazuje oba plany czasowe tuż obok siebie, a w ostatniej części – i to jest moim zdaniem najlepsze – historia posuwa się na przód obserwowana dosłownie z dwóch punktów widzenia jednocześnie. Co może być lepsze od epickiego zakończeni? Dwa epickie zakończenia w tym samym czasie! Ale żeby sprostać tak wymagającemu wyzwaniu najpierw trzeba przełamać kilka wyuczonych reguły. Trzeba odważyć się na te dwa zakończenia, skoro właśnie to ma przynieść najlepszy możliwy efekt. Jeżeli więc chcecie dowiedzieć się, co sprawiło, że Wasi idole – nieważne czy chodzi o iPoda, tranzystor, czy jakąkolwiek inną przełomową rzecz – zaskoczyli świat swoim pomysłem, zapytajcie o to, jak zmieniły się ich ramy postrzegania danego problemu. Jaki detal przesądził o ich sukcesie? Pomysły posiadają wszyscy, ale tylko nieliczni potrafią „popełnić niewielki błąd” i wyłamać się ze schematów, W 2023 roku, kiedy masowo już staramy się dopasować do ogólnie obowiązujących wzorców zachowań, kiedy robimy takie same zdjęcia, piszemy takie same treści i zadajemy pytanie o to, co dzieje się z naszą kreatywnością, warto raz na jakiś czas, chociaż dla siebie, zrobić coś nie do końca zgodnie ze szkołą, jak zrobił to King w „To”. Miłego dnia! W 2023 roku nic, co powiemy o człowieku nie będzie miało pewnie sensu tak długo, aż przestaniemy wreszcie patrzeć tylko na zewnątrz, poza nas samych, poza ludzkie ograniczenia (bo tylko tym realnie dysponujemy). Dopóki nie przestaniemy zastanawiać się, kto robi coś lepiej i bardziej efektywnie od nas.
„X razy szybciej”, „za jednym kliknięciem”, „natychmiast”, to hasła, które przeceniamy od dłuższego czasu, jednak ich popularność zdaje się sięgać właśnie zenitu, ponieważ uwierzyliśmy ostatecznie, że prędkość jest jedyną rzeczą, która naprawdę ma wartość – bez względu na cel tego, co chcemy zrobić. Nie wymyśliłem hasła „10 razy szybciej”. Pożyczyłem je z postu reklamującego szkolenie w Social Mediach. Zastanowiła mnie wartość liczbowa tej obietnicy. 10 razy szybciej? Ale jak? Przeliczone z danych dostępnych po zbadaniu wyników pracy danej grupy osób, które ukończyły szkolenie? Czy brana była pod uwagę ich wydajność również wcześniej? Pracując 10 razy szybciej bylibyśmy w stanie w ciągu pojedynczej ośmiogodzinnej dniówki wykonać pracę przeznaczoną na 80 godzin. 80 godzin w 10 godzin, to brzmi dumnie. 80 godzin w 10 godzin za tę samą cenę? To zmienia trochę postać rzeczy. Ale co z tym odpoczywaniem? Przecież każdy to potrafi i wiadomo, że odpoczywać trzeba aktywnie, szybko i efektywnie, zgodnie z planem. 10 razy szybciej oznacza też 10 razy więcej informacji do przetworzenia, co dla naszych i tak mocno już przeciążonych mózgów może okazać się trudne do udźwignięcia. Tak zwaną Sieć Stanu Spoczynkowego (Default Mode Network) nauka uznała za niezbędną do zainicjowania procesów kreatywnych. Jest ona związana z nudą, z błądzeniem myślami, z tym stanem, jaki udaje nam się osiągnąć stanowczo za rzadko (gapiąc się w telefony w przerwie od robienia czegoś innego nigdy nie odpoczywamy zmuszając mózg do ciągłej konfrontacji z bodźcami). W DMN nie chodzi o to, żeby zatrzymać myśli (bo to oczywiście fikcja), lecz o to, aby myśli popłynęły w trochę inny sposób, niż wtedy, kiedy biegniesz na kolejne spotkanie w pracy – o to, żeby po lub w trakcie prawdziwego odpoczynku od zadań dnia codziennego pomysł wyłonił się zza muru tych myśli, które bombardują Cię w każdej sekundzie: obiad, praca, rachunki, zdążyć tu, zdążyć tam, co tam na FB, ci politycy, no kto to widział... Słuchając w dzieciństwie słynnej historii o eurekowej kąpieli w wannie, zetknęliśmy się z opowieścią o pomyśle wyłaniającym się właśnie ze stanu błądzenia myślami. Czy w 2023 roku uda nam się naprawdę błądzić myślami, skoro prawdziwe nic-nie-robienie przychodzi nam z taką trudnością? Skoro wszystko pragniemy robić 10 razy szybciej, a prawdziwa nuda stała się towarem deficytowym? Odpowiedź na to pytanie pozostawiam każdemu z osobna Ostatnio obserwuję wzrost popularności przekonania, zgodnie z którym branża kreatywna (reklama, muzyka, pisanie, film itd.) miałaby wykazywać oznaki lęku przed wprowadzaniem na rynek najnowszych technologii. Ten mit jest o tyle zabawny, że w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat najtrudniej było chyba zaobserwować taki lęk właśnie w obrębie działań przemysłu estetycznego.
Epoka dominacji farb, płócien i papieru jest już za nami. Nie zapominajmy jednak, że umiejętność pracy z każdym z tych materiałów to również znajomość technologii, które w swoim czasie były nowatorska. Na każdym etapie rozwoju sztuki umiejętność okiełznania technologii była kluczowa i właśnie z tego w dużym stopniu wynikają przemiany stylów artystycznych. Świat nauki i sztuki łączy zamiłowanie do nowych metod przetwarzania i generowania danych. Ludzka kreatywność idzie po prostu w parze z rozwojem technologii (analog, digital, nieważne), której potrzebujemy, by wytwarzać nowość. Posłużę się takim przykładem: Popularna do dzisiaj forma odsłuchu muzyki (nieważne, czy słuchacie w streamingu, czy z nośników) rozpoczęła się od Thomasa Edisona i jego fonografu już w 1877. Wcześniej odsłuch utworu był czymś ulotnym, czego doświadczano tylko raz, podczas koncertu, a powszechną formą zapisu były nuty. Edison zatrzymał czas i odtąd można było tego samego wykonania odsłuchać wielokrotnie (jakość pozostawiała oczywiście wiele do życzenia). Technologia potrzebowała kolejnych kilkudziesięciu lat, żeby od walca woskowego przejść do taśmy magnetofonowej. A ta zmieniła ostatecznie zasady gry i umożliwiła manipulację danymi wejściowymi do tego stopnia, że artyści zyskali możliwość nie tylko nagrywania, ale też przetwarzania (cięcia, zwalniania, obniżania wysokości, cofania, zapętlania) i składania na nowo fragmentów nagrywanych w różnym czasie i miejscu. Do teraz słuchamy muzyki, która bazuje właśnie na zdobyczach tamtej technologii i na tym, że artyści odważyli się poszerzyć z jej pomocą własną kreatywność. Rewolucyjne, technologicznie przełomowe„Tomorrow Never Knows” The Beatles (z 1966 roku) zawdzięcza swoją formę właśnie kreatywnej pracy z technologią nagrywania i przetwarzania dźwięku za pomocą magnetofonu. Paul McCartney przyniósł podobno do studia torbę fragmentów taśmy z różnymi nagraniami i te wpleciono w kompozycję, co składa się na ten niepowtarzalny pejzaż brzmieniowy. Od co najmniej dwudziestu lat dokonujemy takich manipulacji z pomocą komputerów w coraz krótszym czasie. Dzisiaj słuchamy więc „Tomorrow Never Knows” jak każdej starej piosenki, która nie dociąga do obecnych standardów czystości dźwięku, ale to arcydzieło popkultury (czytane w odpowiednim kontekście) po blisko 70 latach zaskakuje kunsztem artystycznym i umiejętnością otwarcia się na nowe możliwości technologiczne (ten szlak przetarł już w latach 40. pewien francuski kompozytor, ale to już zupełnie inna historia). Ciąg dalszy nastąpi. No właśnie może, a nawet powinna, dla dystansu.
Jednym z plusów posiadania sporej liczby książek jest to, że raz na jakiś czas trafia się na takie okazy, o istnieniu których kompletnie się zapomniało :) Daniel Wilson napisał "Jak przetrwać bunt robotów" z ogromnym przymrużeniem oka w 2005 roku (był wtedy doktorantem w Instytucie Robotyki na Uniwersytecie Carnegie Mellon), jednak dzisiaj czyta się tę książkę parskając śmiechem równie mocno, co wtedy, 17 lat temu (polskie wydanie 2006). Nie znajdziecie w tej książce absolutnie nic na serio, ale czy aby na pewno? Fragment o inteligentnym domu jakoś szczególnie mnie rozbawił :D Zobaczcie sami ;) Od paru dni możemy przeczytać masę tekstów, które zapewniają wszystkich, bez względu na branżę, że za krytycznym spojrzeniem na nowe technologie stoi strach. Nie zgadzam się z takimi założeniami głównie dlatego, że doza sceptycyzmu jest zdrową reakcją na nowość i towarzyszy ona zawsze oczekiwaniu na wystarczającą liczbę danych potrzebnych do wyciągnięcia wniosków. Żeby doczołgać się do roku 2023 kiedy entuzjazm wynikający z chęci sprzedaży SI na rynku produktów masowych zdaje się sięgać właśnie zenitu, musieliśmy przez lata regularnie wykonywać ćwiczenia, które miały na celu dopasowanie naszej kreatywności do potrzeb i wymogów stale zmieniających się algorytmów. W ten sposób w o wiele mniejszym stopniu niż wcześniej zaczęliśmy zwracać uwagę na niepowtarzalny styl tego, co piszemy, żeby w zamian analizować słowną zawartość, żeby unikać tych sformułować, które mogą być blokowane, żeby sprostać wymaganiom tego, jak wypowiedź powinna wyglądać i co miałaby w sobie zawierać, żeby jej zasięgi poszybowały w górę. Wskaźniki próżności wygrywają więc za każdym razem w narastającym konflikcie między tym, co naprawdę chcielibyśmy powiedzieć, a tym, w jaki sposób powinno to zostać powiedziane. Pamiętam doskonale czasy, kiedy internet służył wypowiadaniu tez kontrowersyjnych, pamiętam jak social media służyły rozkwitowi kreatywności. Teraz natomiast największa kreatywność towarzyszy jednemu zadaniu: jak z oceanu takich samych treści, takich samych grafik, takich samych zdjęć profilowych wyłonić tę jedną informację, która posiada jakąkolwiek wartość informacyjną i nie służy cyber-narcyzom do podkręcania zasięgów (nierzadko na drodze szerzenia dezinformacji). Wspierają ich algorytmy, które – co każdy wie – punktują tylko pewien typ treści, zakopując w tym samym czasie pod ziemię te, które maszynie wydają się mniej angażujące, mniej przydatne, a niejednokrotnie również mniej bezpieczne dla całej społeczności. Jednym z warunków dla zaistnienia ludzkiej kreatywności – i powtarzają to badacze w bardzo wielu opracowaniach – jest tolerancja. Tolerancja, która w świecie algorytmów jest zjawiskiem co najmniej nieaktualnym. To jasne, że trzeba kreatywnie podejść do formy tego, co piszemy, żeby algorytm „uznał”, że warto dopalić daną treść dodatkowym zasięgiem, ale wraz z analizą formy przestajemy czuć wolność w kwestii takich archaizmów, jak styl, oryginalność, czy nawet wywrotowość wypowiedzi. To oczywiste, że w tych dziedzinach, na których się nie znamy pragniemy czytać to, co sprosta naszym niewielkim oczekiwaniom i ubogiej wiedzy. Ale... ...że algorytmy ograniczają nasz dostęp do tych osób (znam wielu wartościowych użytkowników LI, których treści osiągają bardzo niewielkie zasięgi), które usiłują powiedzieć coś istotnego, to trochę bardziej skomplikowana sytuacja, która wymaga o wiele większego wysiłku na drodze do poszerzania wiedzy, do sceptycyzmu, do poszerzania horyzontów, do podkręcania ludzkiej kreatywności. Miłego dnia Wczorajsza konferencja, jaka odbyła się w Warszawie, z udziałem Sama Altmana – CEO OpenAI, była dla mnie doświadczeniem o tyle fascynującym, że bardzo rzadko zdarza się słuchać, co mają do powiedzenia osoby odpowiedzialne za wprowadzenie jakiejś technologii, kiedy ta technologia jest jeszcze świeża, gorąca, nie do końca wiadomo jak ją ugryźć i wiąże się z nią tak wiele pytań, obaw, wątpliwości, ale też przesadnego entuzjazmu, który zamyka się w zdaniu: "Teraz wszystko się zmieni, bo będzie taniej i szybciej. Bezbłędnie i w parę sekund". Należę do tej grupy osób, które w obliczu przetasowania na rynku technologicznym starają się z jednej strony nie blokować na nowe możliwości, a z drugiej nie widzą apokalipsy, jaką się przepowiada. I tak mi się jakoś wydaje, że słowa, jakie padły wczoraj ze sceny trzymały się mniej więcej w takim właśnie klimacie. Parę cytatów, które szczególnie mnie zainteresowały: "One thing we really believe is that if you can get people better tools the creative energy of the world will do stuff that you can’t imagine to make things better, so we make the tools you have to figure out what to do with them, how to use them." "I think these current models are very good at doing tasks but not jobs and I think that’s gonna continue on for a long time. You will see that they don’t totally replace very many jobs. Some of them will but mostly they make people five, ten, eventually hundreds more efficient and the bar will just go up for all of us" "If you’re asking about the capacity of these models to work as a kind of an independent researcher I don’t think that’s possible today because research is a multistep process and those models for each of those steps have some tiny probability of mistake but because there is so many steps the model is basically guaranteed to make these mistakes at some point. And yes this is definitely something that we would like to improve in the future" Cytaty wrzucam w oryginale, żeby z pomocą tłumaczenia nie dokonywać skrótowych przeinaczeń, które zaczęły już wysypywać się z artykułów w niektórych polskich mediach. Wnioski oczywiście tylko moje, więc polecam w wolnej chwili osobiście posłuchać całej konferencji, bo zarówno pytania, jak i odpowiedzi były intrygujące, a ich sens dotyczy nas wszystkich. Miłego dnia! Na marginesie czytania najnowszej książki Gerda Gigerenzer "Zdrowy umysł w sieci algorytmów" (o której może kiedyś napiszę, bo jest świetna) zerknąłem na swój regał z książkami i stworzyłem zestawienie cytatów z lat 1903-2004, które można by zatytułować: "Od geeków do katastrofistów, niby wiek XX, ale prawie jak dzisiaj", a które pokazuje, jak zbieżne z naszym entuzjazmem, a także naszymi obawami okazują się być nieco przestarzałe, ale jakże aktualne przemyślenia osób zaangażowanych w badanie wpływu technologii na kulturę w XX wieku. Wprawdzie wygodnie jest myśleć o naszych czasach jako o tych, w których postęp technologiczny jest zjawiskiem najbardziej doniosłym, nie zapominajmy jednak o tym, że przełomy podobne do tych, które widzimy obecnie były już obserwowane i przewidywane przez słynnych myślicieli i specjalistów od bardzo dawna. Zbiór pochodzi z mojej osobistej kolekcji, więc jest jak najbardziej nieobiektywny. Każda technologia jest zarazem ciężarem i błogosławieństwem; nie albo-albo, lecz tym i tym jednocześnie (…) Żadna bowiem kultura nie może uniknąć negocjacji z techniką, niezależnie od tego, czy prowadzi je inteligentnie, czy nie, Ubija się interes, w którym technika coś daje, a coś odbiera. Neil Postman, 1992 Wszystkie środki wymiany informacji i ludzkich interakcji stają się pod wpływem przyspieszenia coraz lepsze. Szybkość z kolei uwydatnia problemy związane z formą i strukturą. Marshall McLuhan, 1964 Chyba najbardziej oczywistym „zamknięciem”, czyli psychicznym skutkiem oddziaływania każdej nowinki technicznej, jest zapotrzebowanie na nią. Marshall McLuhan, 1964 Artystą jest człowiek działający w dowolnej dziedzinie – czy to naukowej, czy to humanistycznej – który potrafi zrozumieć konsekwencje swoich działań i nowej wiedzy dostępnej w jego czasach. Marshall McLuhan, 1964 Wprowadzenie nowych środków przekazu i rodzajów techniki, za pomocą których wzmacniamy i przedłużamy siebie samych, stanowi potężną zbiorową operację chirurgiczną przeprowadzaną na ciele społeczeństwa z całkowitym pominięciem środków bakteriobójczych. Marshall McLuhan, 1964 Technokracje są zajęte wynajdywaniem maszyn. Jako oczywistość traktuje się fakt, że maszyny zmieniają życie ludzkie, a to, że ludzi trzeba czasem traktować, jakby byli maszynami, uważa się za konieczny, a zarazem niefortunny produkt uboczny rozwoju technologicznego. Neil Postman, 1992 I nie jest to kwestia naśladownictwa czy podwojenie, ani nawet parodii. Mamy tu raczej do czynienia z zastąpieniem samej rzeczywistości znakami rzeczywistości, czyli z operacją powstrzymywania każdego rzeczywistego procesu przez jego operacyjną kopię, metastabilną, deskryptywną, programowalną i nieomylną maszynę, która dostarcza znaków rzeczywistości oraz wymija wszelkie jej zmienne koleje losu. Już nigdy więcej rzeczywistość nie będzie miała okazji, by zaistnieć. Jean Baudrillard, 1981 Ludzie pragną zdobyć wszystko na własność, wszystko splądrować, wszystko pożreć, wszystkim manipulować. Widzenie, odczytywanie czy uczenie nie robi na nich wrażenia. Jean Baudrillard, 1981 Welcome in the desert of the Real. Jean Baudrillard, 1981 To nadmiar rzeczywistości sprawia, że już w nią nie wierzymy. Jean Baudrillard, 2004 Maszyny wytwarzają jedynie maszyny. Teksty, obrazy, filmy, dyskursy, programy generowane przez komputer są wytworami mechanicznymi i takie mają właściwości: sztucznie rozrośnięte i rozdęte przez maszynę. Jean Baudrillard, 2004 To, co rzeczywiste, jest nieostre i zamazane, Rzeczywistość nie jest doskonała. Jean Baudrillard, 2004 Technika opanowała wyobraźnię. Zarówno same maszyny, jak i ich produkty zdawały się jak najbardziej godne pożądania. Wynalazki zdziałały wprawdzie wiele dobrego, pokaźna ich liczba jednak powstawała bez względu na użyteczność. Gdyby warunek użyteczności przeważał w wynalazczości, rozwijałaby się ona szybciej w tych dziedzinach, w których potrzeby ludzkie były najpilniejsze. Lewis Mumford, 1934 Wraz ze stworzeniem maszyny, ustaliliśmy zdecydowanie pozaludzkie normy doskonałości Lewis Mumford, 1934 Mieszkaniec Europy zachodniej stworzył maszynę, ponieważ dążył do regularności, ładu i pewności, ponieważ pragnął oprzeć zarówno postępowanie swoich sąsiadów, jak i środowisko, w którym żył, na bardziej określonej i obliczalnej podstawie. Począwszy jednak od roku 1750 maszyna stała się nie tylko narzędziem praktycznego przystosowania, ale i celem pragnień. Lewis Mumford, 1934 W sferze technologii informacyjnej niewiele jest przykładów, kiedy zamiar człowieka rozwija się w sposób niezakłócony od pierwotnej koncepcji, poprzez wynalazek, do jego zastosowania Paul Levinson, 1997 Świat elektroniczny jest wprawdzie światem zupełnie płaskim, ale nieskończenie rozległym. Należy do niego nieograniczona liczba bocznych połączeń i rozgałęzień. Przestrzeń rozwoju cyfrowoście jest niewyczerpana. Wolfgang Welsch Z czasem postęp elektrotechniki czy może jeszcze innej, na jakiejś subtelniejszej, nie znanej dziś sile opartej techniki doprowadzi do tego, że całe dobro, jakie ludzkość w sztuce zgromadziła, stanie się dostępne dla wszystkich, wszędzie i w każdym czasie. Przenoszenie obrazów i dźwięków będzie rzeczą tak łatwą i zwykłą, że wymiana myśli, współrzędność wrażeń i wzruszeń, stanów psychicznych i uczuć, uczyni z ludzkości jakby jedną potężną duszę. Stanisław Witkiewicz, 1903 Jeśli w ogóle mamy się nadal rozwijać, musi być to rozwój poprzez „przetwarzanie” (recycling). Komputer, ze swej natury oszczędny w korzystaniu z zasobów, mieści się w tej perspektywie (J. David Bolter, 1984 Nowoczesna technika przygotowuje przemiany, których sens pozostaje dla nas jak dotąd niejasny (…) Rozum może przyspieszać i kontrolować proces rozwoju techniki, ale zupełnie inną sprawą jest prawdziwe zrozumienie kierunku, w którym proces ten zmierza. To, że w pierwszym przypadku okazujemy się mistrzami, w drugim zaś nieudacznikami, jest symptomem naszej niedojrzałości duchowej przy jednoczesnej nadmiernej dojrzałości umysłowej Leopold Ziegler, 1927 Za moimi plecami widzicie muzeum Prado w Madrycie. Tydzień temu odwiedziłem je dwukrotnie, spędzając sporo czasu również w pobliskim Thyssen-Bornemisza i niewielkim barcelońskim MOCO. Jeżeli zapytacie mnie, dlaczego postanowiłem poświęcić prawie 4 dni swojego urlopu na obcowanie ze sztuką, odpowiem prosto: bo to dla mnie niezwykle istotne. Nie doszedłbym do niczego, co w życiu zrobiłem, gdybym nie podziwiał sztuki (malarstwa, literatury, muzyki) tworzonej przez innych ludzi. Ponadto – dzisiaj w 2023 roku, kiedy wytwory nie-człowieka promuje się jako lepsze od ludzkich, to może być jedyna opcja, by dostrzec różnicę – wyjść z domu, odejść od komputera i stawić czoła temu, co ludzie wytwarzali w ramach szeroko pojmowanego przemysłu estetycznego od stuleci.Tylko w ten sposób jesteśmy w stanie zrozumieć, że nie poszukujemy wcale powtarzalności, przewidywalności, warunków idealnych i porządku. Do rzeczy. W Prado i w Thyssen-Bornemisza miałem okazję podziwiać dwa z obrazów, które uznaję od lat za absolutną czołówkę tego, co na świecie namalowano: „Ogród rozkoszy ziemskich” Boscha i „Metropolis” Grosza. „Ogród” widziałem po raz pierwszy w jakimś starym albumie w domu rodzinnym mniej więcej w wieku 6, może 7 lat. Dzieło towarzyszy mi więc przez prawie całe moje życie. Oglądałem je w niezliczonej liczbie reprodukcji, a na swoim komputerze posiadam plik o tak ogromnej rozdzielczości, że zajrzałem do wszystkich jego zakamarków. Nie zmienia to faktu, że kiedy stanąłem w Prado wreszcie twarzą w twarz z tym ponad pięciusetletnim obrazem, najnormalniej w świecie się rozsypałem i nie da się tego wrażenia opisać za pomocą żadnego z postów w SM. 2023 rok jest rokiem, w którym jednoznacznie informuje się nas, że ludzkie twórcze myślenie, że wytwarzanie zjawisk o charakterze estetycznym w wykonaniu człowieka odchodzi w niepamięć. Ja sam nie potrafię w to do końca uwierzyć, nie dlatego, że jestem jakimś starym repem, który spogląda z utęsknieniem w przeszłość, ale właśnie dlatego, że w ostatecznym rozrachunku w każdym dziele sztuki poszukujemy właśnie człowieka. Człowieka o wrażliwości tak ogromnej, że nawet 500 lat później rozsypujemy się pod jej naporem. I nie chodzi tylko o warsztat Boscha, chodzi o to, kto i w jaki sposób patrzył na mnie z tego obrazu. Miłego dnia! |
AutorNazywam się Kuba Łuka. Piszę głównie o kreatywności i pomagam tę kreatywność rozwijać. Pracuję z markami, artystami i instytucjami. Wśród moich klientów znaleźli się między innymi: Allegro, GPD, Łowicz, Lubella i inni Archiwa
Wrzesień 2023
Kategorie
Wszystkie
|