Przygotowuję kolejne Szkolenie z Kreatywności dla Firm. Tym razem dla branży IT. Opowiem Wam, krok po kroku, jak się do tego zabieram
1. Ustalenia wstępnie i umowa. Poza samą wiedzą rzecz jasna, na pierwszym miejscu stawiam ustalenia w formie pisemnej i dobrze skonstruowaną umowę, bo bez tego nie daję sobie nigdy zielonego światła, Kiedy więc dogadam już wszystkie szczegóły, mogę w spokoju zabrać się za treść. 2. Indywidualne podejście go grupy. Mógłbym stworzyć gotowca, którego dałoby się sprzedać każdej kolejnej grupie w takiej samej formie. Szkolenie z kreatywności nie nadaje się jednak do tego, żeby za każdym razem rozmawiać dokładnie o tym samym, bo byłoby to po prostu nie-kreatywne. Temat kreatywności i twórczego myślenia (o ile rzeczywiście chcę czegoś uczyć, nie tylko klepać regułki) wymaga elastyczności, umiejętności improwizacji, a także pracy na żywym organizmie, jakim jest grupa szkoleniowa, która za każdym razem (w zależności od branży) przychodzi z kompletnie innym problemem Szkolenia dla różnych branż nie mogą być więc takie same, bo w każdej nowej sytuacji różni nie tylko zawartość szkolenia, ale też zmienia się moja gotowość na pytania, które pochodzą z kompletnie różnych obszarów zawodowych. Traktuję więc każdą grupę jak otwartą książkę. Nawet kiedy przez parę lat na uczelni prowadziłem te same zajęcia, każdy rocznik otrzymywał ode mnie zróżnicowaną na swój sposób porcję materiału. I właśnie tego trzymam się do dzisiaj: wierzę w potrzebę dopasowania się do potrzeb grupy, bo tylko od jej reakcji, jej zainteresowania, zależeć będzie to, czy szkolenie będzie można uznać za udane. Dlatego właśnie każde szkolenie przygotowuję nie tyle na nowo, co spędzam sporo czasu na modyfikacji treści pod kątem konkretnej branży i poświęcam czas na wstępne konsultacje przed przystąpieniem do takiego szkolenia. 3. Wiedza i narzędzia Jeżeli miałbym wskazać jedną rzecz, którą wyciągnąłem z akademickiego wykształcenia, jest nią na pewno motywacja do uczenia się, przez cały czas. A że kreatywność jest zjawiskiem badanym przez bardzo wiele szkół, tak więc pomiędzy szkoleniami bezustannie grzebię w tekstach w poszukiwaniu kolejnych tropów i wiadomości z zakresu neuronauk, kulturoznawstwa, psychologii, socjologii, zarządzania, a także źródeł biograficznych. Dlatego też, narzędziem, które pomaga mi przygotować się do szkolenia jest czytnik Kindle (cenię go za: łatwość zaznaczania tekstu i możliwość śledzenia tych zaznaczeń na różnych urządzenia, jak również dostęp do publikacji anglojęzycznych, które czytam już minutę po zakupie), a także stary dobry papier. Ponadto, na potrzeby szkolenia uzbrajam się w prezentację, którą przygotowuję w Canvie, bo dzięki niej nie muszę zabierać z sobą plików (w firmach, w których nie udaje się wprowadzić do systemu plików ma to znaczenia), bo wystarczy się do niej zalogować i prezentacja działa. Strona Szkolenia z Kreatywności dla Firm: https://www.kubaluka.com/szkolenie-z-kreatywnosci.html Miłego dnia! Skoro rozumiemy neuromarketing, nadeszła pora by zrozumieć również kreatywność. Nie twierdzę, że to jedna dziedzina wiedzy, ale zarówno jedno, jak i drugie łączy o wiele więcej, niż na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać. Zanim przejdę do sedna, tytułem wstępu chciałbym tylko zaznaczyć, że kreatywność osiadła w Polsce na mieliźnie mowy motywacyjnej, poradników i kiepskich podręczników, co sprawia, że zapominamy, iż w wielu krajach zagadnieniem tym nauka zajmuje się bardzo poważnie. Jak bardzo poważnie, opowiem za chwilę. Polska kreatywność oscyluje wokół zagadnień z jednej strony infantylnych i po kolana zanurzonych w romantyzmie (zajęcia kreatywne dla amatorów i mit samotnego geniusza człapiącego po górskich szczytach w poszukiwaniu weny), a z drugiej jest traktowana jak zupka instant – motywacyjny gotowiec, który można wdrożyć na takich samych zasadach w każdej firmie, dzięki czemu innowacje popłyną z automatu szerokim strumieniem wraz z pieniędzmi, chwałą, nagrodami i ogólnie kreatywnym hypem. Kiedy jednak porzucimy zabawy dla dzieci i kreatywność w pigułce, okaże się, że na palcach rąk można by policzyć poważne publikacje na temat kreatywności, które doczekały się polskiego tłumaczenia, ale i tak książki i artykuły kluczowe dla badania tego zjawiska nie pojawiły się na naszym rynku i pewne nigdy się nie pojawią (na przykład „Creativity. Myths and mechanisms” Margaret Boden) Dobra, ale co z tym neuromarketingiem, bo nuda. Kreatywność została do tej pory naukowo przebadana między innymi przez socjologię, antropologię, historię sztuk wszelkich, filozofię, a grono to dumnie zamykają (i mają sporo do powiedzenia) psychologia wraz z szeroko rozumianą neuronauką, która leży właśnie u podstaw neuromarketingu. Jeżeli zastanawiacie się teraz, jak to możliwe – bo nie pasuje to przecież ani do mowy motywacyjnej, ani do poradników – odpowiem od razu, że to bardzo proste i całkiem logiczne. Badania nad kreatywnością pytają tak samo o wytwory ludzkie, jak i to, jak to się w ogóle dzieje, że ktoś coś wytwarza, wymyśla i realizuje swoje pomysły, a żeby tam dotrzeć, najprościej jest zajrzeć ludziom „do głowy” i tutaj kłania się wszystko to, co ma przedrostek neuro, lub jest związane się w psychologią. Tak moi drodzy: w książkach o kreatywności fMRI, ilustracje mózgu, półkule, płaty, neurony, synapsy, aksony i melanina są na porządku dziennym, a historie o tym, gdzie komu się lampka zapaliła, to taka zwykła, szara codzienność. A jeśli z jakiegoś powodu mi nie wierzycie, na zakończenie dodam tylko, że słynna na całym świecie uczelnia Cambridge wydała liczącą 100 tomów serię antologii tekstów z psychologii, wśród których aż 7 poświęcono właśnie kreatywności. 7 tomów to aż 7% i uwierzcie mi, że nie są to poradniki. Tak tylko przypominam, żeby nie było znowu, że gadamy o przereklamowanych treściach z poradników ;) A kwestie tego, co nauka mówi o kreatywności pozostawiam na osobny post. Miłego dnia! Naszła mnie taka refleksja:
Bardzo często w sieci publikujemy i spieramy się o kwestie, które prowadzą do żenująco nieprofesjonalnych wniosków tylko dlatego, że różnimy się zarówno w kwestii specjalizacji, jak i oczekiwań, jakie posiadamy wobec tematu sporów. Żeby wyjaśnić lepiej, co mam na myśli podzielę uczestników sporów tak, żeby ich poziom zaawansowania odpowiadał liczbom od 1 do 5. 1 – laik, ignorant (nie wie kompletnie nic, ale coś słyszał) 2 - amator, początkujący (liznął temat w praktyce) 3 - średnio zaawansowany (coś potrafi, ale nadal się uczy) 4 - zaawansowany (wie i potrafi sporo, ale jeszcze trochę mu brakuje) 5 - specjalista, ekspert Cały czas widzę spory 1 i 2 z 4 i 5. Wprawne oko dostrzeże pewnie, że opisuję właśnie znany i lubiany efekt Dunninga-Krugera, ale nie chę się skupiać na teorii, więc pozostawię tę kwestię otwartą. Szybkie case study: >> Do napisania tego postu zainspirował mnie bezpośrednio wątek o przyszłości tłumaczeń, pod którymi toczyły się wojny o to, czy ludzcy tłumacze przetrwają, czy też nie (to przykład, nie temat główny). Amator korzystający z tłumacza w aplikacji na potrzeby podstawowej komunikacji ma pewnie rację, że nie potrzebuje ludzkiego tłumacza, żeby przetłumaczyć 3 zdania w internecie, ale czy traktowanie tego amatorskiego zastosowania w kategoriach dowodu na to, że niedługo nie będzie tłumaczy ma sens? Dla jedynki pewnie tak, ale dla piątki niekoniecznie jest to aż takie proste, bo piątka pracująca w zawodzie od lat wie, że zautomatyzowany tłumacz nadal gubi kontekst słów o wielu znaczeniach, a poza tym nie jest on tłumaczem przysięgłym. << Żeby było jasne: To nie jest post o tłumaczeniach, a takie same przekłamania pojawiają w prawie każdej dyskusji na dowolny temat, kiedy z poziomu 1 i 2 posługujemy się pochopnymi wnioskami, które wydają nam się łatwe, może nawet logiczne, ale nie mają żadnego zastosowania kiedy komentarz, lub post pisze mocno doświadczona w temacie 4 lub 5. Kochamy przekładać skalę mikro jednostkowego doświadczenia na skalę makro konkretnych specjalizacji, ale to nie oznacza, że pochopne wnioski czynią z nas ekspertów i że powinniśmy wypowiadać się w tematach, których niie znamy. Ja sam w internecie bywam każdą z liczb od 1 do 5, ale kiedy już jestem laikiem, staram się nie mówić specjalistom, że nie mają racji, tylko czytam grzecznie, co mają do powiedzenia, ewentualnie pytam, jeżeli już uznam, że mam o co pytać, szukam dodatkowych materiałów na dany temat, staram się poszerzyć wiedzę i tak dalej. Głupio by mi było – tak dla przykładu – potrafiąc wygenerować zaledwie "Hello World" wbijać do wątku programistów i wymądrzać się na temat Pythona. Zamiast tego wolę się czegoś nauczyć od piątek. A jest ich w sieci całkiem sporo i nawet chętnie dzielą się wiedzą. Wystarczy tylko otworzyć się na argumenty! Miłego dnia! P.S. Nie, nie da się zostać ekspertem w jeden weekend ;) "KREATYWNOŚĆ JEST PRZEREKLAMOWANA!":
Widzę to zdanie raz na parę dni w różnych wątkach w internecie i myślę sobie, że gdybym miał teraz przebrnąć przez nadmiar wszystkich haseł w stylu: "bądź kreatywny", "wyraź siebie", "wszystko możesz" i innych motywacyjnych bzdetów, pewnie powiedziałbym po prostu: "koniec tego, ta kreatywność jest przereklamowana, spadam stąd do poważnych spraw". Nie zaczynałem jednak przygody z kreatywnością od motywacyjnych MEMów, bo urodziłem się w rodzinie artystów. Od dziecka w domu tylko farby, pędzle, linoryty, akwaforty, blejtramy, płótna, ołówki, albumy o sztuce i nawet zapach terpentyny do teraz kojarzy mi się z dzieciństwem. Normalny kreatywny koszmar. Od razu wpadłem po uszy. Rysowałem, malowałem, pisałem, aż wreszcie zająłem się muzyką i dosć szybko zacząłem podejmować pierwsze próby, żeby na tej kreatywności zarobić pieniądze, bo takie wzroce wyniosłem z domu rodzinnego. A później odkryłem, że kreatywni są nie tylko artyści – że kreatywna zaraza dotyka wszystkich tych, którzy działają w świecie nauki, innowacji, zarządzania, w IT i tak dalej; że z pomocą kreatywnosci niekoniecznie "wyraża się siebie"; że biznes potrzebuje kreatywności o wiele bardziej niż romantyczny poeta, którego podawano nam wszystkim za wzór na lekcjach języka polskiego w szkole. I tak sobie teraz myślę, co mógłbym powiedzieć w skrócie, żeby jednak jakoś zareklamować tę mocno przereklamowaną kreatywność. No i do głowy przychodzi mi tylko jedno: ➡ jesteśmy na nią skazani ⬅ Ale nie chodzi ani o to, że wszyscy jesteśmy jakoś szczególnie kreatywni (odklejamy się od memów motywacyjnych), czy też że kreatywni być musimy, lecz raczej o to, że bez kreatywności nie byłoby naszego świata, tego w którym żyjemy, a który wypełniają miliony małych, średnich, dużych przedmiotów, tekstów, contentu i innych zmaterializowanych oraz niezmaterializowanych koncepcji. Człowiek + kreatywność = wiecznie zmieniające się środowiska człowieka Jesteśmy na nią skazani, bo bez względu na to, czy pomyślicie o kole, chlebie, maszynie parowej, tranzystorze, procesorze, serze żółtym, hipermarkecie, reklamie, algorytmach, piramidach, sztuce, muzyce, literaturze, pojazdach, samolotach, architekturze, prawie, radiu, telewizji, internecie, gazetach, programowaniu, sztucznej inteligencji, wirtualnej rzeczywistości albo o czymkolwiek, co wyszło spod ręki człowieka, wszystko to, niezmiennie od tysięcy lat jest efektem działania właśnie tej przereklamowanej kreatywności. Wszystko czego używamy jest tutaj z nami, bo gdzieś kiedyś udało się zrealizować pomysł na tyle użyteczny (bo właśnie użyteczność/przydatność wchodzi w skład sporej liczby definicji kreatywności), żeby inni ludzie go podchwycili. Innowacji i zmian po prostu nie byłoby gdyby nie ta mocno przereklamowana kreatywność. To jak? Jest przereklamowana, czy nie? Tak, ale…
...na pewno warto powiedzieć na ten temat coś więcej. Czytaj dalej. 1. Kreatywność nie jest jedna Zupełnie inaczej kreatywnością posługuje się naukowiec, inaczej lider zarządzający zespołem, a jeszcze inaczej artysta. Jest to istotne, bo jednak warto wiedzieć, czego i w jakim kontekście chcielibyście się nauczyć. 2. Kreatywność nie jest niczym stałym Lubimy widzieć kreatywność jako coś, czego nauczymy się raz a dobrze, a potem będziemy od tej wiedzy odcinać kupony. Tymczasem ona lubi stroić sobie z nas żarty i kiedy na przykład przeciążyły się pisząc książkę, będziemy potrzebować trochę czasu, żeby zabrać się za kolejną. 3. Kreatywność potrzebuje zadań do wykonania Kreatywność to nie jest układanie klocków w niestandardowy sposób w abstrakcyjnych laboratoryjnych warunkach, czy też łączenie kropek na kartce papieru. Kreatywność to umiejętności odnajdywania się w określonych sytuacjach, w których nakierowujemy siebie na konkretny cel i potrafimy odnaleźć tę jedną, najważniejsza ścieżkę realizacji tego celu. Dlatego też ja najchętniej uczę o kreatywności w zespołach, które posiadają już pewne konkretne umiejętności zawodowe i pragną dowiedzieć się, jak lepiej radzić sobie z tym, co już potrafią robić, a więc łączy je jakiś cel. 4. Kreatywność wymaga tego, by popełniać błędy Ten punkt jest najbardziej przewrotny. Błąd i przypadek mogą od czasu do czasu doprowadzić Was o wiele dalej, niż kurczowe trzymanie się wyuczonych zasad. Możecie nawet nie zdawać sobie sprawy, jak bardzo istotne jest trenowanie siebie pod kątem nie tyle akceptacji błędów, co raczej korzystania z nich w procesie twórczym. Nie wierzycie mi? To zastanówcie się ile czasu w życiu zajmują Wam próby uchronienia się przed pomyłkami ;) 5. Czy w takim razie można wytrenować kreatywność? I tak i nie. Jeśli potraktujecie to jako hobbystyczne uczenie umiejętności, której nigdy nie wykorzystacie (jak kurs szycia dla zabicia czasu), niewiele z tego wyjdzie. Jeżeli jednak skierujecie wiedzę o kreatywności na konkretny cel, wówczas trenowanie kreatywności ma jak najbardziej sens. Traktujcie kreatywność jak plug-in, który podrasuje Wasze specjalistyczne umiejętności, bo właśnie o to podrasowanie najbardziej tu chodzi. Kreatywność nie jest zabawką, lecz profesjonalnym narzędziem. Kreatywność nie jest zabawką, lecz profesjonalnym narzędziem. Doszliśmy do miejsca, w którym internet zalewają setki specjalistów od Sztucznej Inteligencji, a że temat jest bardzo popularny, więc doskonale się sprzedaje.
O ile rzeczywiście znajdziecie w tym gronie jakiś procent programistów, którzy mieli okazję już parę lat temu poznać tajniki uczenia maszynowego, o tyle moim zdaniem większość pragnie po prostu czym prędzej sprzedać szkolenia osobom totalnie niezorientowanym w temacie. Pamiętajcie, że nie wystarczy napisać "AI Specialist" w opisie konta na LinkedIn, żeby naprawdę się nim stać. Okres dochodzenia do specjalizacji, to mniej więcej 10 lat. Policzcie więc sami, że skoro zdecydowana większość publikujących posty weszła w ten świat dopiero w drugiej połowie 2022 roku, prawdopodobieństwo, że traficie na kogoś, kto po prostu nie wie na ten temat wiele więcej niż Wy jest całkiem spore. Dlatego też, postanowiłem wyjść na przeciw tym, którzy chcieliby – na własną rękę – dowiedzieć się więcej o postawach samego zjawiska. Dowiedzieć, z pomocą ogólnie dostępnej wiedzy. Robię to, bo sam cały czas się uczę. Wybrałem kilka tytułów i szkoleń, które wydają mi się interesujące dla zwykłego człowieka, który chce po prostu spać spokojnie i odnaleźć coś dla siebie w zalewie informacji na temat Sztucznej Inteligencji. Bezpłatne szkolenia i linki: 1. "Future of AI (szkolenie z MIT) https://www.futureofai.mit.edu/ 2. Promptopedia, czyli dobre opracowanie po polsku na temat tego, jak rozmawiać z AI: https://www.promptopedia.pl/ 3. Wyszukiwarka przydatnych narzędzi AI pogrupowanych od 2015 roku: https://theresanaiforthat.com/ Książki: 1. "The Age of A.I.", Kissinger, Schmidt, Huttenlocher 2. "Zdrowy umysł w sieci algorytmów", Gigenzer 3. "Sztuczna Inteligencja 2041", Lee, Qiufan 4. "Kod Kreatywności", Du Sauvoy Byłem niedawno na „Oppenheimerze”, a jako wielki fan kina Nolana postanowiłem przełożyć film na język kreatywności.
Zapraszam do czytania! 1. Kreatywność wymaga postawienia granic Oppenheimer to film o nauce, więc pokazuje kreatywność naukowców. Nie zmienia to faktu, że wszyscy w podobny sposób posługujemy się kreatywnością. Istnieją (na przykład w pracy) zasady, których należy się trzymać (regulamin i tak dalej), lecz również takie, których nagięcie prowadzi do zaskakująco dobrych efektów (przykładem niech będzie niestandardowe wykorzystanie jakiegoś narzędzia, albo pójście z problemem do kogoś kto specjalizuje się w zupełnie innych sprawach i właśnie to świeże spojrzenie, z pozycji innej specjalizacji może dać świeże spojrzenie na problem, jaki nas nurtuje) 2. Kreatywność wymaga tego, by nie bać się popełniania błędów Jedną z niewielu zasad kreatywności jest wyzbycie się strachu przed popełnianiem błędu. W „Oppenheimerze” ten błąd mógł skończyć się naprawdę katastrofą, ale my, jako zwykli ludzie boimy się najczęściej popełniać błędy, które będą wymagać najwyżej nieznacznej korekty, za to wdrożenie ich do projektu może dać zaskakujące efekty, których poszukujemy. 3. Bez jasno określonego celu kreatywność nie ma najmniejszego sensu Oglądając „Oppenheimera” zwróćcie uwagę na to, że naukowcy są bardzo mocno skupieni na celu. Większość ludzi, myśląc o kreatywności, wyobraża sobie, że to takie czary-mary, magiczne zdarzenia, wena i wymyślanie dla samego wymyślania. Nic bardziej mylnego, bo wymyślać można w knajpie przy piwie ze znajomymi. Kreatywność wymaga celu i tego jednego pomysłu, który do tego celu wreszcie zaprowadzi. 4. Kreatywny zespół to specjaliści z wieloletnim doświadczeniem Czasami o tym zapominamy, ale są kreatywne zadania, do wykonania których nie potrzebujemy ani najtańszych, ani tez najbardziej ugodowych pracowników, lecz tych, którzy naprawdę znają się na temacie. Sama motywacja natomiast nie wystarcza, kiedy liczy się doświadczenie. 5. Niestandardowe rozwiązania potrafią przynieść doskonałe efekty. Ten punkt wychodzi poza fabułę. „Oppenheimer” został nakręcony bez CGI (po polsku „efekty komputerowe”), co w 2023 roku może wydać się ekstrawagancją. Reżyser, Christopher Nolan słynie z takich rozwiązań od lat. I rzeczywiście w przeszłości zadał sobie sporo trudu, żeby obejść się bez CGI. Przykładem jest „Tenet”, w którym rozbito prawdziwy samolot, czy „Incepcja”, w której scena walki w obracającym się budynku została nakręcona w ogromnym, wybudowanym specjalnie z tej okazji mechanizmie. Nolan nie robi tego wszystkiego na przekór zasadom, tylko jest przekonany, że w ten sposób osiąga efekt, który pragnie osiągnąć. Miłego dnia! Kiedy czytałem „Kult Amatora" po raz pierwszy w 2007 roku (wydanie polskie ukazało się prawie równocześnie z amerykańskim) z każdą kolejną stroną myślałem dokładnie to samo: „Andrew, co ty p…?” 😎
Uczęszczałem na drugi rok studiów doktoranckich i z pasją młodego adepta po uszy zanurzałem się w świecie nowych technologii, nowych mediów, internetu i social mediów, a to sprawiło, że nie miałem jeszcze szans nabrać odpowiednego dystansu (to stało się trochę później) do zjawisk, które badałem. Wierzyłem więc szczerze, u progu naszego dzisiejszego świata, że oto stoimy w obliczu prawdziwej rewolucji, która nareszcie wyzwoli informację z narzucanych przez lata schematów. Na mojej drodze stanął Andrew Keen, który powiedział wprost, że internet wygeneruje masy totalnych amatorów, ignorantów, narcyzów i dyletantów, którzy z dumą wypowiadać się będą na każdy możliwy temat, pomimo braku elementarnej wiedzy, braku wykształcenia, doświadczenia i zrobią to krzykiem, bez konieczności korzystania z argumentów. W 2007 roku przeczytałem "Kult amatora" od deski do deski, myśląc, że Andrew Keen to świr, który nie chce dostrzec potencjału tkwiącego w technologii. I chociaż potencjał rzeczywiście istniał (i istnieje nadal), prawda jest taka, że to ja się myliłem, nie on. Parę dni temu przypomniałem sobie o „Kulcie amatora”, a że gdzieś po drodze zniknął z mojej półki, błyskawicznie odkupiłem go w antykwariacie, a kiedy wczoraj wyciągnąłem go z koperty zacząłem czytać i nie oderwałem oczu od tekstu, dopóki nie znalazłem się w połowie. Moje drugie zetknięcie z tym prororoczym dziełem zaowocowało prawdziwym zaskoczeniem, bo rzeczywiście, po latach, kiedy sam zaobserwowałem już całkiem sporo, okazało się, że tam, w tamtej rzeczywistości sprzed 16 lat pojawił się ktoś, kto z ogromną precyzją w oparciu o dostępne już wtedy dane (dane, umówmy się, archaiczne jak na obecne standardy) stworzył wizję tego świata, w którym żyjemy obecnie, a w którym każdą bzdurę można sprzedać pod postacią wiedzy i rzeczywiście rozprzestrzenia się ona po świecie za pomocą tych samych technologii, które (jak mi się kiedyś wydawało) miały ułatwić uczenie i poznawania świata. Czytam więc dzisiaj: „Internet staje się naszym lustrem. Zamiast wykorzystać go do poszukiwania informacji bądź wiedzy o kulturze, używamy go by STAĆ się informacją, wiadomością i kulturą” i myślę sobie: „Andrew! Ależ Ty miałeś rację!”. Wraz z kultem amatora kuleje również nasza kreatywność, ale to temat na osobny post. Miłego dnia! |
AutorNazywam się Kuba Łuka. Piszę głównie o kreatywności i pomagam tę kreatywność rozwijać. Pracuję z markami, artystami i instytucjami. Wśród moich klientów znaleźli się między innymi: Allegro, GPD, Łowicz, Lubella i inni Archiwa
Wrzesień 2023
Kategorie
Wszystkie
|