Wnioski po warsztatach z kreatywności profesjonalnej dla działu personalnego marki Rossmann4/27/2023
Wracałem wczoraj pociągiem z Łodzi z warsztatów z kreatywności profesjonalnej, które poprowadziłem dla Działu Personalnego marki Rossmann i myślałem o tym, że tak naprawdę nigdy nie planowałem, że zacznę kiedyś uczyć.
Myślałem o tym, bo taksówkarz, który wiózł mnie z siedziby firmy na dworzec Łódź Kaliska, ciągnął mnie za język, aż wreszcie zadał pytanie, które mnie zaskoczyło: w jaki sposób zostaje się osobą, która prowadzi szkolenia? Zapomnij na moment o "Outside The Box". O kreatywności profesjonalnej i innowacyjności w biznesie11/17/2022
Porozmawiajmy o kreatywności od strony profesjonalnej "Myślenie nieszablonowe" oraz określenie „Outside the box” to dwa sformułowania, w jakich najczęściej podtapia się twórcze myślenie i kreatywność. Nie mówię, że oba nie są istotne, ale jednak – kiedy będziemy skupiać się tylko na nich, dość łatwo możemy dojść do mylącego wniosku, że aby w pełni ukazać kreatywne możliwości (swoje, czy swoich pracowników), wystarczy, że wpadniemy na jakiś szalony, nietypowy pomysł, a koło innowacji samo zacznie kręcić się za nas. Nie zacznie. "Co zrobić, gdy poziom kreatywności w zespole jest niezadowalający" ❓ "Co zrobić, by zmotywować grupę do działania" ❓ Takie pytania widzę na LI każdego dnia, śledzę je również w podręcznikach z zakresu HR oraz tych z zarządzania. I o ile same pytania nie są złe, powiem więcej – są bardzo istotne – o tyle próba odpowiedzi na nie mija się najczęściej z samym zagadnieniem kreatywności (czy też twórczego myślenia), bo usiłuje ująć te zjawiska w konkretne ramy środka zaradczego, który menedżer jest w stanie szybko i sprawnie zaimplementować w danym środowisku, bez dogłębnego zbadania czym owo środowisko jest i na jakich zasadach funkcjonuje. Powodzenia! Spotkałem się ostatnio z propozycją, by szkolić zespół na drodze eksperymentalnej burzy mózgów, gdzie każdy z uczestników miałby za zadanie wypluć z siebie powiedzmy 30 pomysłów w krótkim czasie – w konkursie z nagrodami (tak na marginesie uwielbiam infantylizowanie grup dorosłych ludzi). Pierwsze, o czym pomyślałem, czytając ten post, było pytanie o to: po co właściwie komu 30 pomysłów? "Think outside the box" to banał, którym posługujemy się wszyscy, ale prawda jest taka, że nikt z nas nie wychodzi poza pudełko, poza pudełko swojego własnego umysłu. Tam rodzi się każdy pomysł. Brałem w życiu udział w wielu projektach i w żadnym z nich wielość pomysłów (30 to lawina pomysłów, nie dajcie się jej przysypać) nie świadczyła o kreatywności. Przeciwnie, wielość jest wrogiem jakości, bo właśnie w niej gubimy umiejętność wybierania tego, co w nas najlepsze (najlepsze, czyli wymyślone, przebrane i wyselekcjonowane). Natknąłem się ostatnio na wyniki badań, które sugerowały, że tradycyjna, gloryfikowana burza mózgu średnio się sprawdza, bo napotykamy w niej jako użytkownicy na problem hierarchii w grupie, a to generuje całkiem sporo problemów dla tych jednostek, które z jakiegoś powodu czują się osadzone na podrzędnej pozycji w zespole. Dla mnie ma to sens (pracowałem z ludźmi, którzy śmiertelnie blokowali się już w relacji jeden na jeden). Jak w takiej sytuacji skutecznie zaimplementować magiczne narzędzia kreatywności z podręczników? Moim zdaniem jest to temat wart przemyślenia pośród wszystkich tych cudownych recept na twórcze myślenie zespołów. Wiecie o tym, że zespół The Beatles pracował latami na swój sukces? Wrócimy do tego później. Zdarzyło mi się opublikować jedną książkę o kreatywności. Zdarzyło mi się obronić doktorat, który częściowo o tym zjawisku opowiadał. Zdarzało mi się również przez lata pracować z ludźmi i pomagać im w przełamywaniu blokad twórczego myślenia... ...ale uwierzcie mi, nie zdarzyło mi się czytać większej liczby bzdur na ten temat, niż te, które odnaleźć można w książkach z zakresu zarządzania, HR-u, a także tutaj, na LI. Widzimy twórcze myślenie – własne oraz pracowników – w jakimś takim zbyt jaskrawym świetle. Wypatrujemy na horyzoncie metod poprawy kreatywnych możliwości na drodze wykonywania testów na kreatywność, nagród, burz mózgu i rozwiązań gotowych do wdrożenia z dnia na dzień, które w magiczny sposób mają przekształcić znudzonych podwładnych w kreatywne bestie. To niedorzeczne. Uwierzcie mi, nie czytałem jeszcze, żeby ktokolwiek, kogo interesuje człowiek, stwierdził, że kreatywność można napędzić w taki sposób. Twórcze myślenie nie jest gotowym modelem, który można przenieść wprost do "zakładu pracy". Twórcze myślenie to proces, który rozpoczyna się już w dzieciństwie, a który osłabia się i blokuje, lub też rozwija na przestrzeni całego życia. Twórcze myślenie to nie tylko kwestia myślenia dywergencyjnego, to nie tylko wyskakiwania z pudełka (out of the box) i wychodzenie poza szablony. Twórcze myślenie to również (a może przede wszystkim?) kompetencje pracowników i umiejętność łączenia w nową całość nabytej wcześniej wiedzy - nierzadko wiedzy interdyscyplinarnej. Dodajcie do tego zróżnicowanie branż, predyspozycje, kwestie interpersonalne, wychowanie, a także problem narzucania narzędzi kreatywnym pracownikom. Twórcze myślenie ulatnia się nierzadko właśnie na etapie niezrozumienia tego, że mamy do czynienia z bardzo wieloma zmiennymi. Twórczy pracownicy nie są bandą ludzi, których zatrudniono w jednym miejscu, a których należy po prostu zmotywować i wszystko będzie ok. Jeżeli więc poszukujecie gotowych schematów, które mają Wam pomóc w błyskawicznej poprawie warunków kreatywnych pracowników, jeżeli HR wciska Wam takie rozwiązania, pomyślcie dwa razy, zanim pójdziecie w tym kierunku. Nie o nagrody, nie o motywację chodzi, lecz o sam zespół. The Beatles nie byli grupą wymienialnych, randomowych pracowników, którzy wdrożyli pewną metodę działania. Ich zindywidualizowany proces kreatywny trwał wiele, wiele lat i właśnie dzięki temu daliśmy radę ich zapamiętać. Żeby tradycji stało się za dość, powinienem teraz odpalić kilka punktów na temat tego, jak krok po kroku osiągnąć cel, ale nie zrobię tego, bo twórcze myślenie nie jest zupką instant. Twórcze myślenie jest zjawiskiem uniwersalnym. Możesz więc z powodzeniem przełożyć ten post na język własnej profesji. Kreatywność rodzi się z konkretnej potrzeby, koresponduje z poczuciem jakiegoś braku. A na samym początku tego procesu znajdują się przede wszystkim wątpliwości. Spróbuj na moment wejść w moją skórę. Dawno już nie myślałem nad niczym tak długo, jak nad napisaniem kolejnej książki o twórczym myśleniu (od publikacji mojego debiutu, od kwietnia 2021 minęło już sporo czasu). I nawet teraz, kiedy edytor tekstu informuje mnie, że udało mi się wykrzesać z siebie ponad dwieście siedemdziesiąt tysięcy znaków, nie uważam nadal, żebym rozpoczął faktyczną pracę nad tym, co z tego wszystkiego ostatecznie wyniknie. Bez względu na to, jakim tworzywem się posługujesz, wytwarzasz apki, produkty ubezpieczeniowe, artykuły do gazet, szkolenia, fotele samochodowe... Na samym wstępie musisz dowiedzieć się, co tak naprawdę planujesz zrobić i dlaczego. Bez tego będziesz bez celu błądzić pośród szkiców, tak jak ja teraz. Niby banał nie? Ale wszyscy pracujemy na jego aktualność ;) Powiedzenie: "pragnę napisać kolejną książkę o kreatywności" ma mniej więcej tyle samo sensu, co wyznanie, że ma się w planach napisanie książki o ludzkości, o samochodach, o jedzeniu i tak dalej. Liczy się jednak przede wszystkim kontekst, w jakim dany problem ma zostać osadzony. To trochę jak z biznesem. – Zakładam biznes. – Super. A konkretnie? Opowiesz mi o tym? – Nie stary, na razie tak sobie myślę. Wątpliwość to nie tylko pytanie o sens, ale również pytanie o kontekst, o cel, o znaczenie. Możesz zapytać, po co publikuję te słowa, skoro na samym końcu, gdzieś tam w przyszłości, kiedy książka pójdzie już do druku, nie będą one miały najmniejszego sensu. To fakt, za parę miesięcy pewnie nie będą miały, ale mają dla mnie sens dokładnie teraz, bo właśnie w wątpliwościach objawia się kreatywność, jako proces. Świadome śledzenie tego, co twórcze myślenie niesie z sobą dzisiaj pozwala w o wiele większym stopniu zapanować nad nim gdzieś tam w przyszłości. Twórcze myślenie wymaga tego, by nie zawsze wiedzieć, by docierać do rozwiązania na bazie niestandardowych testów, a nie tylko w oparciu o kilka schematów, które gdzieś tam kiedyś już zadziałały. Dlatego moje „wiem” jest od czasu do czasu wrogiem mojego twórczego myślenia. W bogatej historii ludzkich innowacji najmocniej fascynują mnie te wynalazki, które najprawdopodobniej wymknęły się spod kontroli swoim autorom. Kiedy myślę o chlebie, kiedy myślę o tym, jak trudno było dojść do tego, żeby połączyć te wszystkie składniki, aby doprowadzić do wytworzenia mąki, a potem zmieszać z wodą i wypiec przy użyciu ognia, musiał tym rządzić szczęśliwy przypadek, który – tak swoją drogą – nawiedził niezależnie wiele miejsc na naszym globie. Prawdziwie naukowa metoda nakazuje, by udawać, że się wie coś na jakiś temat tylko do chwili, kiedy nie udaje się dłużej w sposób doświadczalny obronić danej hipotezy. Po systemie edukacji dziedziczymy natomiast wiarę w nieomylność tego, czego się nauczyliśmy. Tymczasem, już teraz, w pamięci potrafię przywołać te elementy nauczania, które po tylu latach stały się oficjalnie nieaktualne. Nie chodzi mi więc o to, że wiedza jest zła, bo wiedza jest super. Wiedzę należy jednak stale weryfikować i warto wychodzić poza ramy tego, co już wiemy. Tak się nie robi. Znasz ten tekst? Ja znam, aż za dobrze. Nie zawsze to, co już wiemy prowadzi do tych najlepszych efektów. Bibliografia: Michael S. Gazzaniga, Instynkt świadomości Andrzej Dragan, Kwantechizm 2.0 Kiedy parę miesięcy temu Michał Krygier z Punchline Agency zaprosił mnie do współpracy nad zabawną – co od samego początku było wiadomo – kampanią dla marki Łowicz, nie przypuszczałem nawet, że ta kreatywna reklama w sieci zdobędzie do dnia dzisiejszego tak wielu zwolenników. Wczoraj zerknąłem tam z ciekawości, orientując się, że liczba wyświetleń na YT do osiągnęła 7,5 miliona odtworzeń na YT. Jest to dla mnie o tyle fajny wynik, że nie wykorzystaliśmy w reklamie hitu z lat 80., czy też 90., przerobionego na potrzeby klienta (co jest już pewnego rodzaju znakiem naszych czasów. Łowicz również wcześniej sięgał po utwory znane i lubiane), tylko udało mi się stworzyć oryginalną piosenkę, nawiązującą stylem, jak również techniką produkcji do archaicznych utworów złotego okresu muzyki rave sprzed dwudziestu paru lat. Do tego powstałą retro animacja i okazuje się, że taki dość nietypowy efekt podbija serca internautów. Żeby nie przedłużać – kawałek hula w sieci, wyświetleń przybywa, komentarze pod nim są tak samo entuzjastyczne, jak i nienawistne, więc wszystko się zgadza! Aż szkoda, że to tylko digital ;) Klient: Łowicz Agencja/pomysł/produkcja/copy: Punchline Agency Animacja: Badi Badi Muzyka/produkcja: ja 30 czerwca 1948 roku na Manhattanie po raz pierwszy zaprezentowano tranzystor podczas spotkania dla prasy (a tak przynajmniej twierdzi Walter Isaacson, ja jestem za młody, żeby to pamiętać). To ważna data, ponieważ pośrednio czerpiemy korzyści wynikające z tego wynalazku aż do dnia dzisiejszego. Ale ja nie do końca o tym, bo... ...chciałem zapytać tylko czy ktoś się orientuje, w którym kanale mediów społecznościowych jego konstruktorzy w Bell Labs przeczytali edukacyjny post informujący o tym, jak taki tranzystor poprawnie skonstruować. Yyy, ale ja tak serio? Tranzystor to znacząca innowacja, która zmieniła kierunek rozwoju całej naszej kultury – rozejrzyj się, otaczasz się konsekwencjami tego wynalazku, które ewoluowały przez lata do postaci komputerów, tabletów, smartfonów. Tranzystor to bezsprzecznie efekt działania kreatywności. Kreatywność jest narzędziem o uniwersalnym zastosowaniu, które na co dzień wprowadza w życie w zdecydowanej większości pomysły o zdecydowanie mniejszej sile rażenia. Pomysły Twoje, pomysły moje, pomysły każdego z nas. Tranzystor, koło, chleb, takie wynalazki zdarzają się niezwykle rzadko. Nie musisz być geniuszem, żeby być osobą kreatywną. To nie jest hasło motywacyjne, to taki banał, o którym się zapomina. Codziennie na LI czytamy o tym, jak poprawnie wykonać poszczególne czynności – jak poprawnie napisać post (pod żadnym pozorem nie uczcie się tego ode mnie), jak poprawnie napisać CV, jak ubrać się do pracy, jakich błędów w języku unikać, jak zarobić tyle samo hajsu, co ktoś, kto szczyci się jakąś tam sumą, jak jeden do jeden przełożyć cudze doświadczenie na nasz własne życie. Z chęcią dopasowujemy się do wzorca, ale poprawnie, zgodnie z gotową instrukcją, nie znaczy wcale kreatywnie – pozwolę sobie zakończyć ten post takim niby-głębokim zdaniem, które z powodzeniem dałoby się upchnąć na powierzchni mema. Dobra, koniec tych żartów, miłego dnia! Bibliografia: Walter Isaacson, Innowatorzy Ilustracja: daszhu83 (Freepik) Zacznę od takiej kwestii. Chciałbym się przedstawić. Nie w sensie opowiadania o sobie, snucia opowieści na temat swoich dokonań, wykształcenia, nic z tych rzeczy. Chodzi o prostą informację, o moje imię, które brzmi Kuba. Aby zawrzeć możliwie małą liczbę informacji, ująłbym to po prostu, jako: „Nazywam się Kuba”. To nie jedyna opcja, prawda? Mam na imię Kuba. Moje imię to Kuba. Kuba jest moim imieniem. Nazywam się Kuba. Rodzice nadali mi imię Kuba. A może coś o wiele bardziej finezyjnego? Spadłem na ten świat między innymi po to, by nosić imię Kuba. To oczywiście nie wszystkie możliwości. Zakładając, że mamy do dyspozycji cały alfabet i całkiem sporo słów, które należą do języka polskiego okazuje się, że liczba kombinacji jest dość spora. Ja sam nie wymyślałem tych wersji cały dzień, a te, które zapisałem to pierwsze opcje, jakie przyszły mi na myśl. Czemu służy ten przykład i dlaczego w ogóle zastanawiam się nad czymś aż tak prostym i nieistotnym? Zwłaszcza, że pewnie każdy, kto zajrzał na okładkę wie doskonale, jak mam na imię. W każdej prostocie drzemie potencjał różnorodności, a różnorodność jest jednym z bogactw kreatywności. Przeciętna powieść liczy średnio około czterystu stron tekstu. Na powieść gotową do czytania składa się imponujący ogrom pracy, który kochamy dostrzegać. Mówimy, że ktoś poświęcił na jej napisanie X lat pracy, a kiedy dodamy do tego redakcję, korektę, skład, projekt okładki, przygotowanie do druku, druk, marketing, a także ból pleców autora, okazuje się nagle, że naprawdę jest co doceniać. Tytaniczna praca zespołu osób, w zamian za 400 stron pachnącego papieru prosto z księgarni. Tymczasem za każdą powieścią, za każdą książką kryje się pojedynczy pomysł, który ją zapoczątkował. Ponadto każdą z nich jesteśmy tak na dobrą sprawę w stanie streścić do postaci jednego, może dwóch zdań. Książka opisuje problemy bohatera ze swoim ojcem, powiemy. Kreatywność natomiast posłużyła autorowi, by wybrać to, w jaki sposób przełożyć to pojedyncze zdanie na 400 stron tekstu, co wybrać spośród niezwykle zróżnicowanego uniwersum możliwości, jak wyrazić to wszystko w taki sposób, żebym nie potrafił oderwać wzroku od zdań aż do ostatniej strony. Dzień dobry, nazywam się kreatywność, spędzam sen z powiek wszystkim tym, którzy zastanawiają się nad tym, jako można porozumieć się ze światem w sposób inny, niż do tej pory. Foto: Unsplash To zagadnienie jest oczywiście stanowczo zbyt rozległe, żeby poruszać je w jednym, krótkim poście, ale postaram się pokrótce wyjaśnić przynajmniej jeden jego aspekt, który dotyczy tego, co może wpływać na zmniejszenie wydajności kreatywnej każdej osoby zatrudnionej do wykonania określonego zadania. Jakiś czas temu, ktoś zadał mi pytanie o to, czy pracodawca jest w stanie zniechęcić pracownika do kreatywności, i rzeczywiście, zdarza się, że tak właśnie jest, chociaż nie mogę być pewien, czy słowo „zniechęcić” jest tutaj słowem trafionym i myślę, że lepiej byłoby powiedzieć „przyblokować”. Na wstępie dodam tylko, że mówię o sytuacji, kiedy podwykonawca jest ekspertem i pomijam relacje z osobami tak niekompetentnymi, że aż boli - to zupełnie inna kategoria i nie bierzemy jej w tym konkretnym przypadku pod uwagę. Jeżeli w przyspieszonym tempie rozłożymy sobie na części pierwsze wszystko to, co składa się na możliwości kreatywne danej osoby, okaże się, że istotną rolę odgrywają umiejętności techniczne, a więc indywidualnie zdobywane przez lata narzędzia, którymi dana osoba dysponuje, a które – gdy tylko pozbawi się ją dostępu do nich – potrafią zmienić doświadczonego pracownika w osobę rozpaczliwie poszukującą drogi wyjścia z trudnej sytuacji, która w innych okolicznościach okazałby się co najwyżej niewiele znaczącym etapem pracy nad projektem. Powszechnie spotykany brak zaufania do wykwalifikowanych pracowników (zwłaszcza kreatywnych) i podwykonawców sprawia, że osoby zlecające pracę potrafią nadgorliwie przykładać się nie tyle do śledzenia efektów pracy, lecz również do podważania słuszności stosowania przez pracowników kreatywnych właśnie tych narzędzi, które w pierwszej kolejności pracownik wybiera, a które w jego rękach potrafią szybko i sprawnie przynieść zamierzony efekt. Dzieje się tak zarówno w wypadku stałego zatrudnienia, jak i na etapie realizacji pojedynczych zleceń, które w efekcie rozciągają się na drodze wzajemnych tarć między podwykonawcą, a zleceniodawcą, który uważa, że coś powinno zostać wykonane w zupełnie odmienny sposób, pomimo swej bardzo powierzchownej, nierzadko tylko teoretycznej wiedzy na dany temat. Nie twierdzę oczywiście, że podwykonawca, czy pracownik jest wszystko wiedzącym, nieomylnym bóstwem, którego nie należy rozliczać za postępy w pracy i tak dalej (bo brak kompetencji, zarówno z jednej, jak i drugiej strony to temat na zupełnie osobny post). Zmierzam jednak do tego, że pracodawca nierzadko z wyuczonego, nawykowego braku zaufania, jest w stanie wytracić zatrudnianej przez siebie osobie z ręki te narzędzia, które mają największy wpływ na jej kreatywność, czy też ogólnie na efekty jej pracy. Mamy tendencje do osadzania kreatywności w świecie – często niedostępnych dla nas samych – wielkich innowacji, na skutek czego zapominamy o tym, że kreatywność sięga dużo dalej, poza technologię, chemię, medycynę, czy też inny model wynalazczości, który wymaga solidnego przygotowania w kwestii trudnych w obsłudze narzędzi. Kreatywność rodzi się zawsze z pewnej potrzeby i na tej zasadzie prawie wszyscy, każdego dnia przystępujemy – na mniej lub bardziej zaawansowanym poziomie – do procesu wymyślania. Po latach spędzonych na pracy z kreatywnością, a także po przeczytaniu masy materiałów na ten temat, jest dla mnie jasne, że to, na ile dla świata zewnętrznego (i dla nas samych) wydajemy się być kreatywni, zależy w bardzo dużym stopniu od tego, jakie są nasze osobiste, techniczne umiejętności nakierowania siebie na proces wymyślania, co ma bezpośredni wpływ na to, jak funkcjonuje nasz procesor, nazywany mózgiem. Musicie wiedzieć, że w stresie, kiedy zasuwamy na pełnych obrotach i za wszelką cenę chcemy zrealizować jakiś cel, który coraz mocniej nam się wymyka, za nic w świecie nie dawny rady wejść w proces przemyślenia i wymyślenia wszystkiego raz jeszcze. Znacie ten stan, kiedy niezobowiązujące wyjście na spacer potrafi zmienić wszytko? Kiedy budzicie się rano, pełni energii do działania, a przeszkody poprzedniego dnia udaje się pokonać dosłownie w 5 minut? To w dużej mierze kwestia tego, że mózg "jedzie na zupełnie innym biegu", niż wcześniej. Wielu naukowców zwraca uwagę na to, że istnieje zasadnicza różnica między „błądzeniem w myślach”, a samym działaniem. Ja wiem natomiast, że umiejętność płynnego przechodzenia między tymi dwoma stanami to recepta na przeprowadzenie projektu od fazy wymyślania, do fazy jego realizacji i wreszcie finalizacji. Podkreślam „płynnego przechodzenia”, bo raz nakreślony pomysł prawie zawsze wymaga cofnięcia się do samego źródła, do wymyślenia wszystkiego na nowo, dlatego też dystansowanie się do własnych koncepcji, do odrzucania ich w całości, lub w części, ma niebagatelne znaczenie w kontekście tego, czy uda nam się dany projekt w ogóle zrealizować. O kreatywnym nawyku wyławiania swoich najlepszych pomysłów i narzędziach, które temu służą.6/13/2022
W minioną sobotę, w dość późnych godzinach wieczornych, podczas urodzin kolegi zagadnęła mnie znajoma i tak, od słowa do słowa, zaczęliśmy rozmawiać o tym, co właśnie robimy i temat zszedł na kwestie „oporności kreatywnej”, z którą mamy okazję stykać się każdego jednego dnia.
Znajoma wrzuciła do rozmowy dość ciekawą teorię, która mówi, że wraz z chwilą, kiedy najdzie nas pewien pomysł, mamy jakieś trzydzieści sekund, żeby się z nim zmierzyć, bo inaczej się ulotni. Nie znam wprawdzie źródła tej teorii, ale po chwili zastanowienia przynajmniej częściowo musiałem przyznać rację, bo rzeczywiście jest tak, że dobre pomysły potrafią ulotnić się na zawsze, jeżeli nie poświęcimy im odrobiny uwagi i nie zmagazynujemy „na później” - o ile oczywiście nie mamy w danej chwili czasu, by na serio się nimi zająć (a jak wiadomo, najczęściej nikt tego czasu nie posiada). Kiedy przyznałem już rację, uświadomiłem sobie również, że tak na dobrą sprawę już od bardzo dawna sam posługuję się banalnie prostym narzędziem, które umożliwia mi magazynowania pomysłów. W moim wypadku jest to usługa Keep podpięta do mojego konta Google, która nie tylko umożliwia mi błyskawiczne spisywanie pomysłów - skrótów, myśli, a czasami nawet całych fragmentów książki (bo tak się zdarza) - lecz również (i to cenię sobie najbardziej) kopiowanie ich później z pozycji komputera do jakiegokolwiek narzędzia, które na tym komputerze się znajduje. Nie piszę tego postu po to, żeby wmawiać komukolwiek, że to Google wymyśliło niezastąpioną usługę, która pomaga rozwijać kreatywność, bo każde z nas posiada takie narzędzie, które właśnie jemy służy - papierowe notatniki, zeszyty, planery, a także całą masę cyfrowych aplikacji. Tak więc - jeżeli już uświadomicie sobie, co jest waszym ulubionym narzędziem - zastanówcie się również, czy aby na pewno zawsze po owe narzędzia sięgacie w chwilach kreatywnego wzburzenia, czy magazynujecie w ten sposób dobre pomysły „na później” i czy wracacie do nich: za parę godzin, czy też parę dni, kiedy akurat macie na to czas. Z notatek w trakcie pracy nad nową książką:
...wkładając kreatywność między bajki dla dzieci nie jesteśmy w stanie ujrzeć jej prawdziwej mocy. Infantylizując ją podążamy za mitem, który mówi, że kreatywność jest jednoznacznie jasna, czysta, bezproblemowa i dobra. Tymczasem, w prawdziwym świecie sprawy wyglądają zupełnie inaczej i wystarczy szeroko otworzyć oczy, żeby to dostrzec. Kreatywność służy wszystkim, nie bacząc na ich intencje oraz zamiary, a uważanie, że jest inaczej, to zwykła naiwność. Uleganie złudzeniu kreatywnej poprawności prowadzi donikąd, bo w kreatywności w żadnym wypadku nie chodzi o poprawność. Kreatywność służy temu, żeby rzeczy działały i właśnie dlatego znajduje się ona poza pojęciem dobra i zła. Nie chcę w tym miejscu oczerniać kreatywności, skoro z reguły ją wychwalam. Moją intencją nie jest stawianie jej w złym świetle, ale nie ulega wątpliwości, że właśnie bez kreatywności, nie powstałby żaden ze światowych reżimów, prawdopodobnie nie wybuchłaby też żadna z wojen i z całą pewnością ani jednej nie udałoby się wygrać. Kreatywność znajduje się wszędzie na kartach historii. Widać ją również tam, gdzie owa historia jest dopiero pisana. Odkładając na bok polityczną stronniczość, nienawiść i inne przekonania, musimy przyznać, że również każde polityczne zwycięstwo wymaga ponadprzeciętnych nakładów kreatywności. Lubiąc daną partię przyznamy to pewnie bez wahania, podchodząc do niej z niechęcią, równie niechętnie będziemy godzić się z tym, co właśnie napisałem. Wygrana wymaga zastosowania kreatywności – bez względu na to, czy mówimy o realizacji artystycznego projektu, udanej sprzedaży, zakładaniu biznesu, czy dokonaniu przewrotu w jakimś państwie. Dlatego też osadzanie kreatywności w czystym, nieskalanym "złą myślą" świecie (o ile taki w ogóle istnieje) dziecięcych zabaw to błąd, który sprawia, że nie potrafimy dostrzec jej potęgi, którą ignorujemy i za nic w świecie nie możemy spojrzeć jej w oczy, a także przyznać, że tylko zdrowa relacja z kreatywnością może sprawić, że sami ostatecznie nią wybuchniemy. A owa zdrowa relacja nakazuje przyznać, że kreatywność służy każdemu, bez względu na intencje i wartość moralną celu do zrealizowania... Parę dni temu miałem przyjemność na zaproszenie Allegro poprowadzić dla grupy około 300 słuchaczy webinar, "Moc kreatywności", który wchodzi w skład cyklu "12 Supermocy" Akademii Allegro. Poniżej możecie obejrzeć zapis tego wydarzenia. Poprowadziłem właśnie dla Allegro pierwszy naprawdę duży webinar na temat kreatywności, dla grupy szkoleniowej mniej więcej 300 osób, wśród których znaleźli się Super Sprzedawcy Allegro. Cieszy mnie to niezmiernie, bo kiedy półtora roku temu zakładałem Hasztag Kreatywność, a potem kiedy wydałem książkę, nie byłem pewny, czy mamy w naszym kraju jakiekolwiek zapotrzebowanie na kreatywność.
Teraz, po szkoleniu, które poprowadziłem w tym potwornym upale, wiem, że z całą pewnością kreatywność ma się dobrze, a jej najlepszy moment dopiero nadchodzi! Za kilka dni wrzucę link do nagrania Zdjęcie, zaraz po ;) Jakiś czas temu odebrałem telefon od znajomego, który poinformował mnie, że jego agencja chce mnie zatrudnić do wykonania szkiców spotów dla dużej polskiej marki spożywczej. Trzy produkty trzeba było spiąć do kupy wspólnym elementem, którym były dźwięki. Projekt był eksperymentalny i zbyt skomplikowany, by „przepchnąć” go za pomocą prezentacji i dlatego już w wersji próbnej należało dociągnąć go do stanu może nie tyle finalnego, co robiącego odpowiednie wrażenie. Bez udziału sound-designera i producenta muzycznego było to w zasadzie niemożliwe i tak dostałem tę pracę. Na samym początku pojawił się jednak problem, który – gdybym wziął go wtedy na serio – mógł sprawić, że zrezygnuję z udziału w projekcie. Problem. Wprowadziliśmy się właśnie z żoną do nowego mieszkania, które okazało się totalnym niewypałem (było w nim słychać samoloty przez duże S, jak Służewiec), zabieraliśmy się za awaryjną przeprowadzkę, a naszym życiem rządził totalny chaos. Na domiar złego całe studio nagraniowe zostawiłem 250 kilometrów od Warszawy. Z technicznego punktu widzenia byłem więc mocno ograniczony i gdybym dał się porwać perfekcjonizmowi, czy jakiemukolwiek innemu „izmowi”, który wmówiłby mi, że się nie da, bo nie mam przy sobie odpowiedniej technologii, miejsca i ogólnie najbardziej odpowiednich narzędzi, prawdopodobnie bym stchórzył. Rozwiązanie problemu. Wyposażony w: deadline, brief, internet, laptop i przenośny recorder zabrałem się do pracy. Na szczęście dysponowałem całkiem przytulną garderobą, w której było cicho i spokojnie. Urządziłem tam prowizoryczne, mikrostudio nagrań. Ustawiłem niewielki blat, na którym całymi dniami przesypywałem kasze oraz makarony, przelewałem płyny i wykonywałem wiele innych czynności, które następnie nagrywałem. Następnie przerzucałem materiał do laptopa i z pomocą słuchawek produkowałem muzykę. Bardzo wiele projektów powstaje w niekoniecznie "profesjonalnych warunkach", a ten udało się bez przeszkód sfinalizować, tak więc niedoskonała metoda z całą pewnością zadziałała. Ostatecznie zawsze liczy się tylko efekt finalny. Efekt finalny. Skupianie się wyłącznie na aspekcie technicznym sprawia, że z łatwością zapominamy o samych sobie – a więc o najważniejszym i prawdopodobnie jedynym nośniku kreatywności, jaki mamy zawsze pod ręką. To oczywiste, że gdybym w opisywanej sytuacji dysponował zerowym zapleczem techniczny, nie udałoby mi się wykonać żadnego ruchu – taki jest charakter mojej pracy. Ale jednak, ta skąpo wyposażona garderoba, różniła się od „normalnych” warunków, do jakich byłem przyzwyczajony. Mimo to, całe przedsięwzięcie zakończyło się sukcesem, a cały projekt (który do tej pory na samym YouTube – nie licząc emisji telewizyjnych w Polsce i za granicą - osiągnął blisko 4 miliony odtworzeń) sfinalizowałem – już w profesjonalnych warunkach studyjnych – parę miesięcy później. Czy idealne warunki istnieją? W procesie kreatywnym wiara w to, że uda się zrealizować dany pomysł mimo wszystko, jest dużo bardziej istotna, niż skupianie się na narzędziach, których w danej chwili nam brakuje, lub możliwościach, które niosłaby z sobą jakakolwiek wymarzona, "lepsza sytuacja". Umiejętność korzystania z zasobów, którymi realnie dysponujemy, jest kreatywna sama w sobie i z tego punktu widzenia opieranie wartości własnej kreatywności tylko na technologi może się okazać zgubne. Nigdy nie znajdziemy się w stuprocentowo idealnych warunkach, które zagwarantują nam, że nic nie będzie nas rozpraszać, wszystko pójdzie gładko, a my wykonamy zadanie w stu procentach zgodnie z perfekcyjnym planem, według z góry ustalonego schematu. Nawet najbardziej odizolowane od świata zewnętrznego sytuacje mogą obfitować w demotywatory. Dom na uboczu może paść ofiarą wichury, która zerwie sieć wysokiego napięcia. Stracimy internet, śnieżyca pokrzyżuje nasze plany. Warto również pamiętać o tym, ze na samym końcu tego łańcucha prawie zawsze znajduje się klient, który dysponuje supermocą przestawiania elementów nawet najlepiej zaprojektowanej układanki. Naprawdę wszystko może się zdarzyć. a naszym zadaniem jest nabyć umiejętność radzenia sobie z czynnikami czynnikami zewnętrznymi wtedy, kiedy przychodzi pora na realizację pomysłów. Niby to takie oczywiste, ale warto sobie o tym od czasu do czasu przypomnieć. Z punktu widzenia szkolnej ławki, w której wszyscy spędziliśmy wiele godzin swojego życia, perfekcjonizm, a więc wpojony nawyk robienia wszystkiego jak najlepiej, był całkiem trafioną strategią, której po prostu od nas wymagano. W życiu zawodowym warto jednak pamiętać, że szkoła dawno się skończyła i można spokojnie przewartościować swoje podejście do perfekcjonizmu.
Profesjonalizm, a perfekcjonizm. Uleganie pokusom perfekcjonizmu prawie zawsze sprawia, że zużywamy możliwie najwięcej energii i poświęcamy na określone działania maksimum (lub nawet więcej) dostępnego czasu. Lubimy mylić perfekcjonizm z profesjonalizmem (nie, nie wymyśliłem tego). Tymczasem oba „izmy” znajdują się w oddzielnych galaktykach i wynikają z zupełnie odmiennych pobudek. Profesjonalizm – w bardzo dużym uproszczeniu – występuje tam, gdzie wiemy, jak coś zrobić dobrze, w miarę szybko i sprawnie. Znamy wszystkie niezbędne narzędzia (lub jesteśmy w stanie odkryć to, czego nam potrzeba), wiemy, z których z nich skorzystamy i jesteśmy w stanie wywiązać się z tego, co obiecaliśmy klientowi na etapie umowy, czy też jakichkolwiek innych ustaleń. Korzystamy z niezbędnego minimum energetycznego, żeby uzyskać maksimum efektu. Profesjonalizm z ekonomicznego punktu widzenia jest po prostu opłacalny, podczas gdy perfekcjonizm najczęściej nie. Mit: dłuższa praca jest więcej warta. Poza wspomnianym przeze mnie myleniem obu porządków w Polsce dość popularne jest podejście, które uznaje wyższość perfekcjonizmu nad profesjonalizmem. Profesjonalizm wydaje się mało atrakcyjny z punktu widzenia archaicznej, ale wciąż aktualnej ekonomii, która postrzega wartość pracy przez pryzmat godzin spędzonych na realizacji zadania, nie w kontekście jego poprawnego wykonania od A do Z. Dlatego też wiele razy już spotkałem się z opinią, że praca wykonana lepiej, ale w krótszym terminie jest dużo mniej warta od tej, na którą ktoś poświęcił więcej czasu i udowodnił w ten sposób, że naprawdę się napracował – w pocie czoła, być może z trudem dając radę dopasować się do obowiązującego terminu. Czy perfekcjonizm się opłaca? Możliwości percepcyjne naszych klientów są najczęściej osadzone dużo niżej od naszych ambicji. Albo ujmę to inaczej - „najlepiej” klienta znajduje się w innym miejscu, niż „najlepiej” wykonawcy. Zajęło mi wiele lat, żeby dotrzeć do tego punktu, w którym zorientowałem się, że bez względu na to, jak bardzo bym się starał, mój klient i ja zwracamy zawsze uwagę na zupełnie inne detale, a moje pojmowanie jakości znacząco różni się od tego, czego się ode mnie wymaga. Perfekcjonizm się w tym kontekście zupełnie nie opłaca. Sprawia, że w jednym czasie wykonujemy dwie prace. Pierwsza – na której bez względu na wszystko zawsze mamy się skupić i tylko ona się liczy – polega na tym, żeby dopasować się do potrzeb klienta. Druga – która zupełnie nie ma znaczenia – jest zupełnie bezsensowną stratą energii i opiera się na gonieniem za niedoścignionym ideałem, który projektuje nasz umysł. Skupianie się na obu pracach jednocześnie jest z każdego punktu widzenia nieopłacalne i nieprofesjonalne. Kilkanaście lat temu poszedłem do katowickiej Hipnozy na koncert zespołu Pink Freud, który grał akurat w poszerzonym składzie z Marcinem Maseckim na instrumentach klawiszowych. W pewnym momencie (a jest to jedyne, co pamiętam po latach) z jakiejś wyciszonej improwizacji wyłonił się Marcin, grając na klawiszach solo, zaczął zachowywać się, jak osoba z zaburzeniami umysłowymi. Jego twarz wykrzywiła się w obłąkanym grymasie, ciało się zdeformowało, a z gardła wydobywały się niekontrolowane dźwięki, pełne lęku – takie, od jakich ucieklibyśmy być może będąc świadkami podobnego zajścia na ulicy, czy też w innym miejscu publicznym. Tyle, że w trakcie koncertu nie było gdzie uciec, a dysonans – jazzowy koncert i ten szanowany muzyk, który w parę sekund przeobraził się na oczach publiczności – sprawił, że do teraz przeżywam to wspomnienie naprawdę mocno i wyraźnie. Tak, Marcin Masecki zrobił na mnie wtedy ogromne wrażenie, pomimo tego, że do tamtej pory widziałem wiele dziwnych rzeczy w artystycznych realiach. Nasze życiowe, wizerunkowe i kreatywne bariery wynikają w dużym stopniu z tego, że nie wychodzimy najczęściej ze szkolnej ławki, a więc miejsca, w którym wolno zachowywać się tylko w określony sposób i zawsze staramy się sprawiać wrażenie, że dokładnie wiemy, o co chodzi i próbujemy być jak najlepsi w tym, co zostało zadane. Wyjście ze szkolnej ławki jest istotne na etapie konfrontacji z perfekcjonizmem. Spędzamy w szkole wystarczająco dużo czasu, żeby wyrobić w sobie nawyk robienia rzeczy jak najlepiej. Ideały znajdują się niezmiennie poza naszym zasięgiem, a my spędzamy życie na ściganiu się z nimi. Próbujemy być najszybsi na drodze. Porównujemy swoje ciała i twarze do tych, które widzimy w social mediach i na okładkach. Dopasowujemy swój wizerunek (na przykład na LinkedIn) do tego, co powszechnie czyta się, jako godne szacunku. Tak, dopasowujemy nasz body language do ogólnie przyjętych znaków, które naprawdę niewiele mówią o nas samych. Pokazują najwyżej, gdzie chcielibyśmy się znaleźć w hierarchii danej społeczności. Spoglądamy zawsze o krok za daleko, poza to, co możemy mieć w danej chwili, a na przykład w przypadku kreatywności potrafi być to naprawdę zabójcze. W dorosłym procesie kreatywnym nie ma żadnej pani nauczycielki, która śrubuje niewidzialne standardy i pokazuje miejsca, w których – jak nam się wydaje - wciąż nie możemy się odnaleźć. Wyjście ze szkolnej ławki jest konieczne. |
AutorNazywam się Kuba Łuka. Moja specjalność to facylitowanie kreatywnego rozwiązywania problemów biznesowych Archiwa
Marzec 2024
Kategorie
Wszystkie
|