Kuba Łuka | Kreatywne Studio Produkcji Muzycznej | Blog "Inne Dźwięki"
  • Hello
  • KSIĄŻKA
  • o mnie
  • SKLEP
  • Portfolio
  • kontakt
Inne Dźwięki
Niecodzienny Blog o Kreatywności,
Muzyce i Kulturze tworzenia rzeczy wyjątkowych

Płyty podobno nadal są fajne. Krótkie wspomnienie tego, co najlepiej zagrało w 2017 roku.

12/30/2017

Komentarze

 
Obraz
źródło: Unsplash.com

Miałem okazję jechać ostatnio samochodem z dwoma bardzo młodymi (jak na moje obecne standardy osobami) - takimi urodzonymi gdzieś po roku 1995 i z wielkim zainteresowaniem przysłuchiwałem się prowadzonemu przez nich dialogowi na temat muzyki. W pewnym momencie usłyszałem stwierdzenie: „ja ostatnio uczę się słuchać całych płyt”. Uśmiechnąłem się pod nosem, a jednocześnie zacząłem się zastanawiać gdzie obecnie ja sam znajduję się w całym łańcuchu pokarmowym współczesnych metod konsumowania muzyki. Zadałem sobie pytanie, czy na przykład moje dość staroświeckie podejście do tematu - które wynika po prostu z przyzwyczajenia do nośników i zakłada odsłuchiwanie całych płyt od początku do końca - nie jest już zupełnie przedpotopowe. Może pewnego dnia będą pokazywać mnie w muzeum w dziale ze skamielinami? Z drugiej strony cały czas uważam, że opieranie się tylko na playlistach i pojedynczych piosenkach to oczywiście częste i popularne, ale wciąż dziwne (jak dla mnie) zjawisko, które obejmuje tak naprawdę tylko bardzo wąski wycinek tego, co naprawdę dzieje się w muzyce. I dlatego właśnie postanowiłem napisać o płytach (nie playlistach), które w 2017 roku zrobiły na mnie wyjątkowo dobre wrażenie i których wielokrotnie słuchałem - uwaga, teraz naprawdę powieje średniowieczem - od początku do końca!
Kolejność zupełnie przypadkowa.
CZYTAJ DALEJ >>>

Laura Marling „Semper Femina”

Odkąd usłyszałem singiel „Soothing” wiedziałem, że muszę posłuchać tej płyty w całości. Pech chciał, że był to akurat jeszcze rok 2016 i mogłem co najwyżej wrzucać tę doskonałą piosenkę na przysłowiowe „Repeat 1” (takie archaiczne sformułowanie z czasów, kiedy muzykę odtwarzało się z nośników).
„Semper Femina” ukazała się w pierwszym kwartale 2017 roku i wciąż nie mam najmniejszych wątpliwości, że to po prostu świetna płyta. Jej surowość sprawi, że zabrzmi dobrze pewnie również za dziesięć lat. Jeżeli jesteście fanami Napalm Death, industrialu, czy innych tego typu wrażeń nie polecam wam tego albumu. Jeżeli jednak cenicie sobie świetne, delikatne, lekko kołyszące i oparte nieznacznie na alternatywie (w sumie co to słowo teraz znaczy?) utwory z ciekawym głosem kobiecym - musicie tego posłuchać. Zaznaczam jednak, że nie jest to rozrywka miękka i bezpłciowa, bo dźwiękowe tła Laury potrafią naprawdę zaskoczyć - wystarczy posłuchać zakończenia „Soothing”, żeby się o tym przekonać.


Ane Brun „Leave Me Breathless”


Ane Brun to taki typ głosu, który po prostu przyjmuję w każdej postaci. Wychwalałem tę płytę w poprzednim wpisie, więc nie będę się już nadmiernie rozpisywać na jej temat. Nigdy nie byłem wielkim fanem płyt z coverami, ale oczywiście w tej dziedzinie zdarzają się prawdziwe perełki i „Leave Me Breathless” zdecydowanie do nich należy. Ane nagrała nowe wersje dość znanych numerów z ostatnich dekad - od Elvisa po Radiohead, w bardzo delikatnych ale jednak głębokich i ciemnych aranżacjach. Dla jednych to pewnie flaki z olejem - mnie płyta wciągnęła na 100%, a brudne brzmienie fortepianu i gitary, oraz wszystko co dzieje się na drugim planie w „I Want to Know What Love Is” to prawdziwe cudo.


Pogodno „Sokiści Chcą Miłości”


W wypadku tej płyty mógłbym chyba napisać tylko: „o takie Pogodno walczyliśmy”, ale oczywiście powiem trochę więcej. Co ciekawe - wcześniej płyty Pogodno (może poza „Pielgrzymką Psów”) trafiały we mnie bardzo fragmentarycznie i dopiero nagrana po rozpadzie oryginalnego składu „Wasza Wspaniałość” wydawała mi się takim zupełnie spójnym materiałem. Mimo to, pamiętam ten zespół z wielu koncertów i to z reguły było ciekawe wydarzenie. Kiedy czytałem o ich reaktywacji w tym chyba najbardziej klasycznym wydaniu personalnym, czekałem z zaciekawieniem, ale pierwszy kontakt z „Sokistami” w wersji płytowej okazał się po prostu porywający. Marcin Macuk zdradził mi w trakcie rozmowy, którą przeprowadziłem z nim na potrzeby mojej książki „Inne Dźwięki”, że elektroniczna kultura klubowa odegrała w przeszłości istotną rolę dla narodzin całej koncepcji muzyki Pogodno. Może wcześniej nie słyszałem tego tak dobitnie w ich dokonaniach, ale „Sokiści Chcą Miłości” zdecydowanie są płytą, która naprawdę brzmi jak taki rock’n’rollowy rave - jest trans, wszystko narasta i wciąga! "Bejbe bij w bęben, dzisiaj przybędę!"


Lorde „Melodrama”


Kiedy parę lat temu usłyszałem „Royals” po prostu poszedłem do sklepu po płytę. Wiedziałem, że Lorde z jakiegoś powodu jest inna i wyjątkowa, chociaż dzisiaj nie uważam, żeby album „Pure Heroine” był w całości jakimś wybitnym dziełem. Jakiś czas temu temu Lorde zaczęła wypuszczać po bardzo długiej przerwie pierwsze single, a „Green Light” i „Sober” podsycały odpowiednio czas oczekiwania na płytę. Kiedy „Melodrama” wreszcie się ukazała miałem bardzo mieszane uczucia. Album wydawał mi się trochę niespójny i ogólnie pozbawiony myśli przewodniej. Nie przeszkodziło mi to jedna wracać do niego tak często, że do teraz znam na pamięć każdy jego zakątek. I gdybyście zapytali mnie, która płyta w 2017 roku podoba mi się najbardziej - byłoby to pewnie właśnie ostatnie wydawnictwo Lorde. Jedyny problem jaki obecnie pojawia się wraz z „Molodramą” to fakt, że po drodze nowozelandzka wokalistka umieściła na YouTube kilka utworów z płyty w półakustycznych wersjach nagranych dla Vevo, które moim zdaniem przebijają te, które znam na pamięć z wersji studyjnych i jeżeli Lorde w przyszłości pójdzie właśnie w takim kierunku, będę szczęśliwy słuchając kolejnego albumu.


Hidden Orchestra „Dawn Chorus”


Na tę płytę trafiłem dość późno ale to takie wydawnictwo, które od razu urzekło mnie swoim urokiem i naprawdę nie sposób się mu oprzeć. Znalazłem tu chyba wszystko czego potrzeba mi do szczęścia w muzyce. Przestrzeń, dźwięki otoczenia, spokój, przeróżne instrumenty akustyczne, organiczne brzmienia elektroniki, naprawdę zaskakujące beaty, skrawki jazzu, klasyki, muzyki filmowej i doskonałe, oszczędne tematy. Może trudno to sobie wyobrazić, ale na „Dawn Chorus” składa się właśnie to wszystko w idealnie wyważonych proporcjach. Momentami miałem wrażenie, że znalazłem się gdzieś na początku XXI wieku i słucham właśnie tak lubianego przeze mnie The Third Eye Foundation z płyty „Ghost”. Miejscami słychać tutaj echa elektroniki drugiej połowy lat 90., czasami wszystko ociera się o jazz, a gdzie indziej wchodzimy w klimaty w stylu Buriala. Zawsze jednak kiedy Hidden Orchestra zabiera słuchacza w jakieś w miarę znane miejsce, wszystko rozwija się i zmierza w zupełnie niespodziewanym kierunku i naprawdę płyty słucha się z zapartym tchem. A w każdej sekundzie odzywają się w tle te niesamowite odgłosy lasu i ptaki. Piękne!


Zola Jesus „Okovi”


Nie znałem Zoli przed „Okovi” i po przesłuchaniu jej poprzednich płyt, stwierdziłem, że chyba nie zapałałbym zbyt wielką miłością do jej muzyki. Kiedy pewnego dnia spadł na mnie utwór „Exhumed”, który zapowiadał album, poczułem się… No właśnie - jak się poczułem? Są na świecie takie interesujące rozwiązania muzyczne, które wciągają, chociaż mamy wrażenie, że spada na nas lawina śniegu pomieszanego z gorącą lawą, a mimo to - nadal czujemy, że mamy do czynienia z pięknymi, przystępnymi utworami i chcemy słuchać ich od początku. Nie potrafię dojść do tego, co stałoby się z piosenkami Zoli, gdyby nagle odrzeć je z całej misternie utkanej struktury elektroniki, smyczków i głębokich przestrzeni. Przypuszczam, że zostałyby z tego popowe, lekko melancholijne (nawiązujące nawet do lat 80.) piosenki. I pewnie tutaj tkwi sekret „Okovi” - za każdym razem, kiedy jej słucham, rozbijam się o ciężką, przesterowaną elektronikę i mniej lub bardziej dzikie beaty (zwłaszcza w „Exhumed - co za numer!), ale chce mi się to wszystko zaśpiewać, bo wokal razem ze smyczkami opowiadają zupełnie inną, bardzo przystępną historię! I naprawdę wielki szacunek dla Zoli za wypuszczenie właśnie takiej dziczy jak „Exhumed” jako pierwszego singla.


Hans Zimmer „Dunkirk. Original Motion Picture Soundtrack”


Odkąd Zimmer skomponował muzykę do „Incepcji, a potem do „Interstellar” po prostu wiem, że każda kolejna produkcja, którą zrobi razem z reżyserem Christopherem Nolanem będzie zarówno wizualnym jak i dźwiękowym wydarzeniem - oczywiście nie do końca przewidywalnym i prawie zawsze niepokojącym. Wiem, że niektórzy nie potrafią słuchać muzyki filmowej bez obrazka, ale osobiście uważam, że takie rzeczy jak „Interstellar” czy „Dunkierka” wymagają podejścia zarówno audiowizualnego jak i tylko słuchowego. Posłuchajcie i zastanówcie się jakie emocje przelały się przez wasze ciała podczas odsłuchiwania od początku do końca tego naprawdę sporego kawałka muzyki. Znajdziecie tutaj prawie wszystko - od dzikich syren, gęstwiny wojny, aż po zupełną ciszę i doskonałe tematy. A najważniejszy z nich - oszczędny, dwudźwiękowy motyw (występuje na przykład w „Supermarine” i „The Oil”) to prawdziwe mistrzostwo w kategoriach wyciągnięcia maksimum emocji z tak prostych środków.


Amanda Palmer, Edward Ka-Spel „I Can Spin A Rainbow”


The Dresden Dolls, z którego pochodzi Amanda Palmer było dla mnie zawsze zespołem wyjątkowym - ten punkowo-popowo-progresywno-jarmarczno-kabaretowy styl, zbudowany na bębnach, fortepianie i głosie przemawiał do mnie odkąd tylko po raz pierwszy zetknąłem się z ich muzyką. Edward Ka-Spel - dla kontrastu - nie był nigdy moim ulubionym artystą - znam jego rzeczy, ale w zasadzie tylko jedna pyta The Legendary Pink Dots jest w stanie mnie zainteresować. Współpraca duetu była dla mnie o tyle zaskoczeniem, że ich wspólna płyta powstała (tak sami twierdzą) wyjątkowo szybko i pewnego dnia po prostu niespodziewanie natknąłem się na singiel „The Clock at the Back of the Cage”, który ostatecznie postanowiłem nazwać piosenką roku 2017.
„I Can Spin A Rainbow” to wyjątkowe wydawnictwo, które stawia wyzwanie współczesnej muzyce popularnej (tak to nazwę) - generalnie niewiele się tam dzieje i cała magia rozgrywa się gdzieś w tle, w ciszy - leniwie, klimatycznie i naprawdę niepokojąco. Jeżeli kiedykolwiek zdarzyło się Wam obudzić w zimowy poranek, w który nie musicie donikąd iść - okna zasypał śnieg, a słońce postanowiło nie pokazywać się zza chmur, to ta płyta dokładnie tak brzmi. Muzyka snuje się, przelewa i tapla się w niewielkim, chłodnym i niezbyt czystym stawie dźwięków. I uwierzcie mi - to jest prawdziwy komplement. Świat potrzebuje większej ilości takich płyt.


Beck „Colors”


Zacznę może od tego, że „Loser” wszedł na listy przebojów, kiedy miałem jakieś 13 lat i nie sposób było opędzić się od tej piosenki - a ja nie słyszałem przypuszczalnie nigdy wcześniej tak beztroskiej i eklektycznej twórczości. Kupiłem wtedy kasetę „Mellow Gold” (przez lata myślałem błędnie, że to jego debiut) i nie do końca pewnie rozumiałem tego gościa, ale to chyba najbardziej definiuje muzykę Becka - jej się nie rozumie, jej się słucha i zawsze jest świetnie. Dlatego właśnie nie może zabraknąć „Colors” w moim zestawieniu 2017 roku. Kiedy ogołocicie ten album ze wszystkich sztuczek produkcyjnych, a pewnie zostaniecie sam na sam z gościem z gitarą (a może fortepianem?, w sumie nie wiem jak komponuje), który w 300% wciąż będzie spełniać wasze muzyczne oczekiwania, bo pisze najlepsze piosenki na świecie - bez względu na to, w jaką stylistykę ich nie ubierze. Produkcja na płytach Becka zawsze była ważna, ale nie ona jest treścią  jego muzyki  - pomyślcie o tym, kiedy następnym razem zabierzecie się do pisania nowego kawałka!


Natalia Kukulska „Halo Tu Ziemia”


Dla zachowania świeżości myślenia muzycznego wychodzę z założenia, że warto puścić sobie prawie każdy nowy singiel - o ile nie należy on do zbioru masowej paranoi międzykulturowej. Moje doświadczenia z muzyką Natalii Kukulskiej były bardzo różne. Znam jej piosenki już od bardzo wczesnego dzieciństwa. Później napotykałem wielokrotnie na jej płyty i jakoś nigdy nie wykraczały one poza pewną stylistykę, która nie potrafiła mnie jakoś zainteresować. I nagle w tym roku, pewnego dnia Tidal pokazał mi singiel „Kobieta”, który nie tylko został przeze mnie odsłuchany wielokrotnie, ale też byłem przekonany, że chcę usłyszeć cały album, bo to na pewno będzie wyjątkowo dobry kawałek muzyki. Kolejny singiel podsycił moje oczekiwanie i tak oto uważam, że „Halo tu ziemia” to jedna z ważniejszych płyt tego roku. Piosenki są w zasadzie jednoznacznie popowe, ale zahaczają o taki poziom hałaśliwości, o który naprawdę nie podejrzewałbym Natalii Kukulskiej. Zawsze podziwiałem i nadal podziwiam taką umiejętność stylistycznego przeskoku w stronę eksperymentu brzmieniowego, który wciąż mieści się w granicach dobrej i przystępnej piosenki.


Ólafur Arnalds „Broadchurch - The Final Chapter”


Ten soundtrack Ólafura Arnaldsa mógłby spokojnie wpaść w podsumowaniu roku 2017 do szufladki z napisem „najcichsza płyta roku”. Jeżeli słuchacie muzyki głównie w samochodzie, pewnie nie odnajdziecie się za bardzo w tej płycie Islandczyka. Faktem jest, że utwory takie jak na przykład „The Final Chapter” potrafią uderzyć mocniej na parę sekund, ale jednak - zupełna cisza zdaje się być środowiskiem najlepiej przystosowanym do obcowania z tym naprawdę świetnym soundtrackiem. Obok ambientowych przestrzeni znajdują się tutaj doskonale smyczkowe tematy, które słychać już było wcześniej w twórczości Arnaldsa chociażby na moim ulubionym „Island Songs”. Jeżeli znacie już muzykę Ólafura, ta płyta z pewnością wam podejdzie (a może już podeszła?), a jeżeli nie mieliście jeszcze okazji zapoznać się z jego twórczością? - no bez sensu, tak nie można żyć!


The Beatles "Sgt. Pepper’s Lonely Heart’s Club Band"
- reedycja z okazji 50-lecia wydania płyty.

Na zakończenie wrzucam płytę, która w zasadzie nie powinna się tu znaleźć - większość zna ją na pamięć od początku do końca, od tyłu, do góry nogami, w poprzek i na ukos. Nowa wersja ukazała się w 2017 roku z okazji 50-lecia wydania tego klasyka. Zmiksowano ją na nowo i zmasterowano - co oczywiście nie zmieniło samej zawartości muzycznej, ale jest to pewne urozmaicenie. Do całości dodano jeszcze jedną płytę - taki zestaw śmieci, których chyba nigdy wcześniej nie pokazywano światu (ja przynajmniej ich nie słyszałem). Chociaż nigdy nie byłem fanem takich odrzuconych wersji i zawsze irytowały mnie dodatki, które psuły oryginalną dramaturgię płyt, to jednak w tym wypadku jest inaczej. W gronie odpadków znalazły się tutaj dwie wersje (Take 7 i Take 26) „Strawberry Fields Forever” (czyli utworu, którego swoją drogą nigdy na Sgt. Pepper’s nie było). Pokazują one na swój sposób początkową nieudolność tej piosenki (byłem naprawdę zaskoczony tym faktem!), która stała się tak doskonała w ostatecznej wersji, a którą wszyscy znamy dzisiaj, właśnie dzięki wymieszaniu i posklejaniu tych dwóch zupełnie niezależnych „tejków” w jedną całość.

Miłego dnia!

Kuba Łuka
Komentarze
    Obraz
    O Autorze:

    Kuba Łuka. Producent muzyczny i kompozytor. Autor licznych artykułów o muzyce i kreatywności. W 2016 roku obronił doktorat na temat przemian w sposobie tworzenia muzyki w XX i XXI wieku. Niedługo ukaże się jego pierwsza książka: "Nowe Dźwięki. Jak być Kreatywnym i nagrać własną płytę Lepiej".
    Obraz


    Archiwa

    Marzec 2020
    Grudzień 2019
    Listopad 2019
    Październik 2019
    Lipiec 2019
    Luty 2019
    Grudzień 2018
    Listopad 2018
    Lipiec 2018
    Czerwiec 2018
    Maj 2018
    Kwiecień 2018
    Styczeń 2018
    Grudzień 2017
    Listopad 2017


    Kategorie

    Wszystkie
    1969
    2016
    2017
    2019
    2020
    Album
    Analog
    Aranżacja
    Aranżacja
    Artykulacja
    Artysta
    Cisza
    Cyfra
    Grunge
    Hałas
    Hałas
    Hip-hop
    Kaseta
    Kompozytor
    Kreatywnośc
    Kreatywność
    Lata 60
    Lata 80
    Lata 90
    Metal
    MTV
    Muzyka Alternatywna
    Muzyka Elektroniczna
    Muzyka Filmowa
    Najlepsza Muzyka
    Noise
    Nowa Muzyka
    Offtopic
    Pieniądze
    Piosenka
    Płyta
    Polska
    Polska Muzyka
    Pop
    Portugalia
    Producent Muzyczny
    Realizator
    Rozmowa
    Rozwój
    Serial
    Smog
    Solówka
    Streaming
    Studio Nagrań
    Sztuka
    Telewizja
    The Beatles
    Trip-hop
    Utwór
    W Powiększeniu
    Winyl
    Wywiad
    Zarabianie
    Zespół


    Kanał RSS

Wspierane przez Stwórz własną unikalną stronę internetową przy użyciu konfigurowalnych szablonów.
  • Hello
  • KSIĄŻKA
  • o mnie
  • SKLEP
  • Portfolio
  • kontakt