Kuba Łuka | Kreatywne Studio Produkcji Muzycznej | Blog "Inne Dźwięki"
  • Hello
  • o mnie
  • Portfolio
  • Książki
  • Inne Dźwięki
  • #Kreatywność
  • blare for a
  • kontakt
Inne Dźwięki
Niecodzienny Blog o Kreatywności,
Muzyce i Kulturze tworzenia rzeczy wyjątkowych

Pieniądze kochają Muzykę. Muzyka kocha Pieniądze. Kilka refleksji o zarabianiu, które nie musi wcale iść w parze z popularnością.

1/23/2018

Komentarze

 
Obraz
źródło: Unsplash.com

Musicie przyznać, że rozmawianie o pieniądzach to temat trudny i skomplikowany (czasami nawet wstydliwy), który porusza się dopiero gdzieś na samym końcu. Taka hierarchia prowadzi do różnych nieporozumień i ruchów wykonywanych zupełnie bez sensu. Jeżeli czytacie teraz te słowa i stwierdzacie, że nie macie problemu z rozmawianiem o kasie - pogratulujcie sobie otwarcia na ten temat.
Osoby, które zajmują się wytwarzaniem dóbr intelektualnych - bez względu na to, czy grają, malują, robią zdjęcia, produkują dźwięk, grają w filmach, reklamach czy robią cokolwiek innego - są takimi samymi ludźmi jak wszyscy inni. Jedzą, śpią, utrzymują domy, a ich życie krąży wokół tych samych potrzeb, które w naszej kulturze zapewniane są właśnie za pomocą zarabiania pieniędzy. Jestem przekonany, że prawie każdy choć raz zazdrościł pieniędzy jakiemuś artyście, któremu „się udało” i jednocześnie jasno wyraził swoje wątpliwości względem kogoś, kto chciałby zająć się sztuką dla pieniędzy.

CZYTAJ DALEJ >>>


„Komercyjne” i „niekomercyjne” to słowa, które z powodzeniem możecie już wyrzucić do kosza na śmieci.

W trakcie całego tekstu będę używał słów „komercyjny” i „niekomercyjny” w cudzysłowie, dlatego, że po prostu nie wierzę, że coś ma jednoznacznie komercyjny lub niekomercyjny charakter. Jeżeli uznacie za komercyjne wszystko to, co znajduje się na listach przebojów stacji w stylu RMF FM, to oczywiście coś w tym jest. Ale musicie mi przyznać rację, że są miejsca, gdzie sprzeda się Merzbow, a Beyonce już nie. A skoro już mowa o tej artystce, to jak się ma jej mocno eksperymentalne jak na r’n’b „Lemonade” w stosunku do powiedzmy wcześniejszego „B’day”? Czy na „Lemonade” Beyonce „sprzedała się” dla lekkiej alternatywy? Bo w końcu „Lemonade” - o ile mi wiadomo - ma się całkiem nieźle.
Wiem, że z powodzeniem można robić trudne, „niekomercyjne” rzeczy, za które ktoś zapłaci - wszystko zależy (jak już powyżej wspomniałem) od ukierunkowania tego, co robimy. Wiem również, że można nie wiem jak mocno założyć, że pomysł jest „komercyjny” i nastawiony na czysty zysk, a i tak nie zarobi on ani grosza. Jak w każdym innym biznesie, nic nowego. Wiem też - i w pełni to akceptuję - że naprawdę można nie chcieć zarabiać na swojej twórczości. Znam ludzi, którzy uprawiają z wielką radością najróżniejsze zawody, a raz na jakiś czas coś stworzą i nie oczekują z tego tytułu żadnego wynagrodzenia. Mimo to ich twórczość jest świetna. Znam też takich, którzy w takim właśnie trybie zaczęli nagle sprzedawać te swoje nienastawione na pieniądze rzeczy i to też jest piękne. W zasadzie wszystko jest ok, pod warunkiem, że nie obstajecie przy założeniu, że to, co robicie absolutni nie może się nigdy sprzedać, bo jest „niekomercyjne”. Naprawdę nie ucieszy Was niespodziewany przelew za Wasze dźwięki (za totalnie eksperymentalne dźwięki czy zupełnie przystępne, nieważne), które nagraliście? Naprawdę? Jakby to powiedział Fury z The Avengers: „Look Me in the Eye”.
Wychowałem się w czasach, kiedy wiele z tego typu kwestii było jeszcze mocno zaburzonych i niejasnych - przynajmniej w moim  osobistym postrzeganiu świata. Mając lat naście zupełnie nie wiedziałem jeszcze kto, jak i dlaczego na czym zarabia, ale kiedy wracałem ze szkoły i odpalałem telewizor, miałem do dyspozycji kilka kanałów muzycznych, a ich zawartość jednoznacznie mówiła mi, że Nirvana i Ace Of Base znajdują się w porze obiadowej obok siebie w ramach tej samej stacji, a później Destiny’s Child na tej samej zasadzie kolegowało się z Radiohead. Potrafiłem zanucić "Barbie Girl" i "Greedy Fly" - byłem w tym zanurzony po uszy i nie ważne co mi się podobało i czego słuchałem na co dzień, po prostu znałem ten dziwny miks. Wprawdzie kiedy czytałem jakiś czas temu autobiografię Kim Gordon „Dziewczyna z zespołu”, dowiedziałem się, że może nigdy nie było aż tak demokratycznie jak mi się wydaje, ale jednak z mojego punktu widzenia w tamtym czasie świat wyglądał właśnie tak - oglądałem MTV, VIVA, VIVA 2, VH1, a w ramach tych stacji pop po prostu mieszał się w mojej głowie z alternatywą, bo trafiałem na niego o tej samej godzinie, w przeciągu kilkudziesięciu, czasami kilkunastu minut.
Pisząc ten tekst odwołałem się przede wszystkim do muzyki, bo na niej znam się najbardziej, ale z powodzeniem wiele opisanych tu zjawisk możecie odnieść do innych dziedzin twórczości.


Eksperyment również zasługuje na pieniądze. A pieniądze lubią eksperymenty.

Początkowo ten tekst był dużo bardziej szczegółowy, ale kiedy doszedłem do dziesiątej strony, uznałem, że najwyższa pora trochę go pokroić. Jak to z reguły bywa w moim wypadku, staram się nie pisać o czymś, czego nie doświadczyłem sam, albo moi znajomi, lub tez ludzie, z którymi miałem okazję na pewne tematy podyskutować osobiście i wyciągnąć odpowiednie wnioski. Chociaż wiecie jak to jest z wnioskami - każdy wyciąga zawsze najwygodniejsze dla siebie samego. Kropka.
Miałem bardzo wiele szczęścia w swoim dotychczasowym życiu, bo pomimo własnych naprawdę gigantycznych skłonności do alternatywy i eksperymentów nie udało mi się nigdy do końca uwierzyć (chociaż trochę się starałem), że nawet najdziksza i najbrudniejsza rzecz nie zasługuje na przerobienie jej na pieniądze. Kiedy sam zacząłem tworzyć (a potem produkować) muzykę, początkowo zajmowałem się bardzo nieprzystępnymi dźwiękami. Black, thrash, doom metal, który potem powoli przeradzał się w industrial i elektronikę to nigdy nie była zbyt łatwa muzyka. Pamiętam, że w latach 90. przechodziłem nawet swój prywatny „niekomercyjny” epizod  i stwierdziłem, że nie powinniśmy występować w popularnym wówczas programie „Rower Błażeja”, w którym pracował ktoś z rodziny naszego perkusisty i mieliśmy tam łatwy oraz bezproblemowy dostęp, który przerodził się oficjalnie w zaproszenie. Z perspektywy czasu nie bardzo wyobrażam sobie siebie growlującego i grającego na gitarze w programie dla młodzieży w TVP, ale skoro już piszę o takich epizodach, to zdecydowanie wypadało się do tego przyznać. Nieco później, po licznych metalowych epizodach znudziły mi się gitary i  w latach 2002-2007 nagrałem kilka zupełnie odjechanych, elektronicznych wydawnictw. Tworzyłem głównie w oparciu o różne szumy, trzaski, zakłócenia, hałasy,  a kiedy po latach dokonałem podsumowania zorientowałem się, że sprzedałem do telewizji w zasadzie wszystko, co wtedy skomponowałem. A uwierzcie mi - niektóre z tych numerów były tak alternatywne i eksperymentalne, że z powiedzeniem mogły zostać skazane na życie gdzieś na samym dnie szuflady z napisem „niekomercyjne”. Dopiero  zgłaszanie utworów on-line do ZAiKSu uratowało mnie w kwestii wypłacenie tantiem za niektóre z nich, bo naprawdę nie byłem w stanie w niektórych wypadkach rozpisać muzyki na nuty - tak bardzo była nieszablonowo skrojona i składała się z tak niemuzycznych dźwięków.
Muzyka nie dzieli się na „komercyjną” i „niekomercyjną”, za to z pewnością dzieli się na mniej i bardziej popularną, a podział ten znowu nie ogranicza możliwości zarabiania danego utworu. Myślę za to, że to sami twórcy dzielą się na tych, co zakładają, że mogą coś sprzedać i na tych, którzy z jakiegoś powodu twierdzą, że lepiej jest nic nie sprzedawać.
Żyjemy w takich czasach, kiedy da się zauważyć jakiś specyficzny deficyt uwagi i zabieganie o rożnie formy poparcia dla swoich działań - myślę, że w jakimś stopniu chociaż na chwilę przyciągnęło to prawie każdego z nas. Kiedy zacząłem się temu trochę uważniej przyglądać, dotarło do mnie, że może w tym wszystkim zaczęto już mylić zarabianie z procesem pozyskiwania popularności, że może to pierwsze to pierwsze ustąpiło miejsca samemu faktowi bycia chociaż na chwilę zauważonym. Wiem, że w myśl zasady lejka sprzedażowego duża grupa docelowa zwiększa potencjalny dochód. Ale czy na pewno armia kciuków w górę jest jakąkolwiek grupą docelową, która będzie prowadzić do poprawy sytuacji finansowej? Osobiście nie uważam, żeby tak było, ale na to pytanie najlepiej odpowiedzcie sobie sami.

Obraz
źródło: NASA

Mit artysty głodującego i niedocenianego.

Nie miałem jakoś nigdy okazji przeanalizować historii nieszczęśliwych twórców, którzy zmarli w nędzy. Pewnie dlatego, że jest to historia niezwykle obszerna, pełna smutnych przypadków i innych tego typu mniej przyjemnych faktów. Wiem, że jakimś dziwnym trafem odkrywanie ich zapomnianej twórczości dopiero po wielu latach od ich śmierci (i sprzedawanie tego za duże pieniądze) jest uznawane za fajniejsze, bardziej chlubne i zdecydowanie bardziej odpowiednie, niż zarabianie na tym wszystkim jeszcze za życia. Jakoś nie kupowałem nigdy takiej martyrologii artysty, podobnie jak nie lubię żywotów świętych.
Wiele lat temu, kiedy grałem jeszcze sporo koncertów, zdarzało mi się trafiać w różnych składach w najdziwniejsze miejsca. Ponieważ zawsze występowałem w mocno alternatywnych projektach, to też niektóre imprezy, na których grywałem miały bardzo odklejony charakter. Na tej zasadzie znalazłem się kiedyś na festiwalu, który w całości poświęcony był muzyce noise. Występowałem tam wówczas z Maćkiem Szymczukiem pod szyldem Another One i zarzucano nam - uwaga - że ktoś podrygiwał beztrosko podczas naszego występu. Graliśmy może i hałaśliwą, ale jednak bitową muzykę opartą na hip-hopie, tak więc sami gibaliśmy się na scenie, ale dowiedziałem się wtedy, że tak nie wolno - w myśl podręcznika młodego noise'owca (drodzy koledzy noise'owcy naprawdę wielu z Was lubię, ale nie mogłem się powstrzymać przed ubraniem tej historii w lekko humorystyczny klimat). Wieczorem usiedliśmy z całą festiwalową ekipą i nasłuchałem się mocno alternatywnych przechwałek na temat tego czyja dupa znajduje się głębiej w „podziemiu” i kto na przykład mniej zna U2 - niektórzy naprawdę z dumą uznawali, że nigdy o takim zespole nie słyszeli. Skinny Puppy prześcigało się w notowaniach z Throbbing Gristle w ramach alternatywnego top wszechczasów, a awangardowe i postindustrialne teorie goniły kolejne. Tak beztrosko mijał nam ten wieczór i gdzieś w trakcie imprezy padła teza, która brzmiała mniej więcej tak: najlepszy artysta to ten, który w ogóle nie zarabia na tym co robi, a o jego faktycznej wartości decyduje to, jak mało płyt sprzedaje. Tak więc jedyny prawdziwy artysta to ten, który nie sprzedaje płyt i którego słucha zaledwie kilka osób (a może nikt?). Wyszło na to, ze tylko w takim systemie przejawia się prawdziwa artystyczna dusza i że odejście w niepamięć w poczuciu własnej niszowości, gdzieś na dnie  szuflady z twórczością pokazuje dopiero jakim się jest prawdziwie zajebistym twórcą dźwięków przychodzących znikąd i zmierzających donikąd. Niby wydaje się to  wszystko absurdalne i bez sensu, ale jednak bardzo wielu ludzi w to wierzy i czasami mam wrażenie, że zdecydowana większość traktuje taką artystyczną śmierć jako wartość najwyższą. A ci którzy zarabiają na muzyce i wygodnie przeżywają swoje życie? No oni się sprzedali, a na znak protestu polecam zbiorowo wyrzucić ich płyty i skasować emepetrójki oraz FLAKi z dysku. Nie wiem co się w takich wypadkach robi w streamingu - wyrzuca się albumy, artystów i playlisty z ulubionych? Podobno odhaczenie niebieskiej gwiazdki na Tidalu to dopiero jest kara za ucieczkę z alternatywy!


Mit weny i mit „prawdziwej sztuki”

Mój Tata jest artystą wizualnym, więc pewnie obserwowanie w dzieciństwie jego działań twórczych odpowiednio oddalało mnie przez lata od całej koncepcji wrzucania własnej twórczości do szuflady, wieszania jej na ścianach pracowni w piwnicy, czy też w innym miejscu, gdzie miałyby czekać aż zostaną odkryte - kiedyś, po czasie.
Przytoczyłem wcześniej tę lekko humorystyczną koncepcję „Prawdziwego artysty” alternatywnego i głodującego. Oprócz niej bardzo lubię również tak popularny mit „prawdziwej sztuki”, którego rozpatrywanie jest chyba jednym z większych przykładów marnowania czasu w dyskusjach zarówno akademickich, publicystycznych, jak i tych najprostszych, ale zarazem najdłuższych - imprezowo-knajpianych.
Wychodzę z założenia, że profesjonalizm pojawia się tam, gdzie jesteśmy w stanie wykonać coś szybko, sprawnie i konkretnie. Dotyczy to zarówno sztuki, jak i innych zawodów. Wiem, że klienci tak często są zdania, że ktoś kto zrobił coś szybko powinien dostać za to mniej pieniędzy, ale osobiście robię wszystko, żeby takich klientów omijać z daleka - ich obecność nie przynosi niczego poza problemami. Widziałem kiedyś takiego Mema na temat metod kaluklowania usług artystycznych w oparciu o opcje - drogo, tanio, szybko, dokładnie itp. Prędkość w zestawieniu z dokładnością wykonania to zawsze opcja najdroższa i nie dajcie sobie nigdy wmówić, że mniejsza ilość czasu poświęcona na jakiekolwiek działania twórcze jest powodem do niższego wynagrodzenia.
Wracając do wątku głównego - Prawdziwa sztuka nie rodzi się w bólach, jak pewnie wielu chciałoby to widzieć. Działania twórcze to nie remont kuchni - nie trzeba w ich trakcie po pachy taplać się w zaprawie, spędzać godzin na ryciu ściany, przenosić worków z cementem na plecach, dźwigać płyt gipsowych i udawać, że pracuje się dłużej niż miało to miejsce w rzeczywistości. To - fakt, najczęściej jest ona okupiona godzinami wytężonej pracy, ale wena (to piękne zjawisko, którego tak bardzo lubimy szukać dokoła, a które czasami nie przychodzi przez dziesięciolecia i pozwala nam spokojnie nic nie robić) nie jest czymś co przychodzi z nie wiadomo jak odległej i głębokiej, mistycznej otchłani. Wena to my sami - jest tym, jak mobilizujemy się do działania i ile godzin jesteśmy w stanie poświęcić na tworzenie w skupieniu.
Działanie twórcze jest umiejętnością szybkiego działania bez względu na panujące warunki. Jest zdolnością do wytworzenia wewnętrznie sprzyjającej atmosfery i - co najważniejsze - jest umiejętnością kończenia rzeczy. Na skutek braku tej ostatniej cechy miliony prac na całym świecie leżą w szufladach. W kontekście weny, oglądałem kiedyś na YouTube koncert Ólafura Arnaldsa, w którym ten islandzki kompozytor opowiadał o utworze „Ljósið”, który powstał jako muzyka do reklamy firmy, która produkowała wanny. Kawałek nie został użyty w reklamie, a Arnalds opublikował go i zawsze bawi go, kiedy słuchacze komentują tę kompozycję na YouTube i sugerują, że to pewnie przyroda i otoczenie Islandii zainspirowało go do stworzenia tak pięknej muzyki. Tyle w temacie weny i „prawdziwej sztuki” - wanna i chęć zarobienia pieniędzy może również wygenerować coś wspaniałego.
Może - podkreślam może - gdyby w szkole nie opowiadano nam aż tylu historii o poetach poświęcających się dla idei, nie bylibyśmy aż tak podatni na tę ciągnącą się za kulturą opowieść o prawdziwych artystach wyczekujących w cierpieniu na wenę, na natchnienie. Może gdyby zamiast tego historia o sztuce jako sprawnych metodach działania i pewnego rodzaju rzemiośle była bardziej popularna, wówczas łatwiej byłoby przyznać, że to, co robimy ma większą wartość, niż nam się wydaje.



Obrażeni na słuchaczy odchodzą w niepamięć

Pomimo tego, że mamy 2018 rok i zostało to powiedziane już milion razy, i tak podkreślę, że bez względu na wszystko jednak najważniejszy jest upór i konsekwentne działanie. Może i powolne, może wypełnione najróżniejszymi potknięciami, ale jednak zmierzające do jakiegoś konkretnego celu.
Z wielkim podziwem patrzę ostatnio na zespół Frele, z którym wiąże mnie to, że w dość dalekiej już przeszłości trzy tworzące go Dziewczyny były moimi studentkami. Bardzo się ucieszyłem kiedy przekuły one na własny styl pewien spontaniczny filmik z amatorsko nagranym po śląsku coverem Adele i miały odwagę opublikować go w tak amatorskiej wersji, która nagle wystrzeliła w kosmos i przyciągała uwagę kolejnych osób. Jak wnioskuję ze wszystkiego, co ostatnio dokoła nich się dzieje  - ich biznes albo już się kręci, albo ma szansę się rozwinąć (sklep on-line, płyta). W każdym razie mam nadzieję, że wystarczy im (oprócz pomysłów) siły i samozaparcia.
W tym kontekście, parę dni temu ukazał się wreszcie singiel zapowiadający drugą pełną płytę zespołu Drekoty. W 2012 roku produkowałem ich debiut „Persentyna”, a potem byłem współproducentem przy okazji ich ep-ki „Nowe Konstelacje”. Czas który minął od tamtej pory niebezpiecznie zbliżał się do podzielenia przez Drekoty losu zespołów z dobrze przyjętym debiutem, po którym nic nie nastąpiło. Na szczęście trio podniosło się i czekam na ich nową płytę, bo wierzę, że po drugim wydawnictwie wygenerowanie trzeciego to prawie formalność, a potem wszystko powinno iść "z górki".
Zwracam na to uwagę, ponieważ widziałem w życiu zbyt wiele zespołów, które nie podniosły się po pierwszym albumie, bez względu na to, jak dobry by nie był. Znam również i takie przypadki, kiedy pierwszy album po nagraniu nigdy się nie ukazał. Grupy te przepadły zanim ktokolwiek mógł zacząć myśleć o stabilizacji i zarabianiu.
Sam w 2008 roku brałem udział w naprawdę dobrze zaplanowanej akcji promocyjnej zespołu MorF, który wówczas współtworzyłem i produkowałem. Byliśmy zadowoleni z naszej muzyki, mieliśmy dofinansowanie, masę wywiadów w gazetach, 15-minutowy program na nasz temat w TVP Kultura, wystąpienie w Łossskocie, recenzje (w tym jedna autorstwa Tymona Tymańskiego w którejś z ogólnopolskich gazet, która wychodziła wtedy jeszcze chyba w trzystu tysiącach egzemplarzy, ale zapomniałem jej tytułu, może ktoś mi przypomni), wytłoczoną płytę i doskonałą, przewrotną sesję zdjęciową autorstwa startującej wówczas Joanny Wilińskiej, która stworzyła dla nas dwuznaczny image tak interesujący dla innych, że każdy pytał o nasz wizerunek gości poprzebieranych w damskie ciuszki (z reguły częściej niż o samą muzykę). Teraz, kiedy rozmawiam o tamtym okresie z Michałem Sosną, a więc współzałożycielem i nośnikiem akustycznej części brzmienia MorFa, jesteśmy zgodni w temacie tego, że jedyne czego nam wtedy zabrakło to faktyczna wiara w to, że robimy świetne rzeczy, niczego nam nie brakuje i że czym prędzej musimy nagrać drugą, a potem trzecią płytę. Zamiast tego obraziliśmy się na świat, bo nie udało nam się wypromować tego niezależnego wydawnictwa tak bardzo jak byśmy chcieli, że nie zechciało nas to czy tamto radio. Że inni byli źli i trafiliśmy do złego, nierozumiejącego nas świata. Serio? jak na zupełnie niezależny debiut osiągnęliśmy bardzo, bardzo wiele! Nie zawiódł nas nikt poza naszym wewnętrznym poczuciem wartości (lub jego brakiem, może niedoborem) - zupełnie nikt inny nie brał w tej układance udziału. Pomyślcie o tym, kiedy następnym razem będziecie mieć pretensje do świata, że nie chce Waszej sztuki, bo pierwszymi, którzy ją zechcą musicie być właśnie Wy sami. Chyba od tego zaczyna się cała wspinaczka po pieniądze.


Mit niedoskonałości, czyli bezpieczna przystań dla niezarabiania

Pamiętam jak parę lat temu świetna terapeutka i moja dobra znajoma przysłuchiwała się rozmowie, którą prowadziłem akurat z jej mężem, a który zapytał mnie w dość zawiły sposób o to, jak ja sam widzę swoją wartość. Pomimo faktu, że tak naprawdę nie miałem sobie już wtedy nic do zarzucenia, poczęstowałem go jakimś stekiem bzdur, że oczywiście wiele potrafię, że mam fajny sprzęt, że zrobiłem już to i owo, ale znam ludzi, którzy powinni zarabiać więcej, bo przecież potrafią więcej ode mnie i są dużo bardziej popularni. Naprawdę parskam teraz śmiechem, kiedy to sobie przypominam. Moja znajoma wtrąciła się wtedy i powiedziała zaledwie trzy niezwykle silne słowa: „wypierdol te plik!!”. Moc tego prostego zdania uderzyła dokładnie tam gdzie miała mnie trafić i sprawiła, że nie miałem już za bardzo wyjścia i musiałem owe błędne pliki - dosłownie wypierdolić z hukiem z własnego wnętrza. I od tej pory wiem jedno - nie mogę już nikogo obwiniać za ewentualną niską cenę tego, co robię, bo tylko ja sam mogę się cenić za nisko i nikt inny nie doceni mnie bardziej niż ja sam!
Tak wiem - powiecie teraz, że przecież umiejętności są ważne, że sprzęt, że doświadczenie, że wiedza, że to, że tamto. Zgadzam się. Znam jednak wielu zdolnych i doświadczonych ludzi, którzy za nic w świecie nie chcą sprzedawać tego, co już mają, bo wciąż uważają, że powinni wiedzieć więcej, pisać lepsze melodie, robić bardziej profesjonalne harmonie, bardziej wystrzałowo ogarniać głosy, chórki, akordy, basy. rytmy, mieć lepszy sprzęt, fajniejsze certyfikaty, bardziej profesjonalne szkolenia, odpowiedniejsze ciuchy, droższy garnitur na spotkania z klientami, dłuższą brodę, bardziej jędrny tyłek, większy portfel, cokolwiek. Powodów jest tak wiele, że nie da się ich wszystkich wymienić i każdy dzień może przynieść nowy pomysł na niezarabianie. Dodajcie teraz do tego wewnętrzne przekonanie, że trzeba być alternatywnym i „niekomercyjnym” (czytaj - niezarabiającym) i od razu otrzymacie zabójczą mieszankę jednoznacznie wpływającą na wycenę tego, co sami robicie.

Życzę Wam i sobie samemu odnajdywania każdego dnia nowych powodów do zarabiania pieniędzy z pomocą wszystkiego, co lubicie robić najbardziej. I wcale nie musi być to muzyka, sztuka, czy jak to nazwiecie!

Pieniądze kochają Muzykę, Muzyka kocha Pieniądze.

Miłego dnia!

Kuba Łuka


Komentarze
    Obraz
    O Autorze:

    Kuba Łuka. Producent muzyczny i kompozytor. Autor licznych artykułów o muzyce i kreatywności. W 2016 roku obronił doktorat na temat przemian w sposobie tworzenia muzyki w XX i XXI wieku. Niedługo ukaże się jego pierwsza książka: "Nowe Dźwięki. Jak być Kreatywnym i nagrać własną płytę Lepiej".
    Obraz


    Archiwa

    Marzec 2020
    Grudzień 2019
    Listopad 2019
    Październik 2019
    Lipiec 2019
    Luty 2019
    Grudzień 2018
    Listopad 2018
    Lipiec 2018
    Czerwiec 2018
    Maj 2018
    Kwiecień 2018
    Styczeń 2018
    Grudzień 2017
    Listopad 2017


    Kategorie

    Wszystkie
    1969
    2016
    2017
    2019
    2020
    Album
    Analog
    Aranżacja
    Aranżacja
    Artykulacja
    Artysta
    Cisza
    Cyfra
    Grunge
    Hałas
    Hałas
    Hip-hop
    Kaseta
    Kompozytor
    Kreatywnośc
    Kreatywność
    Lata 60
    Lata 80
    Lata 90
    Metal
    MTV
    Muzyka Alternatywna
    Muzyka Elektroniczna
    Muzyka Filmowa
    Najlepsza Muzyka
    Noise
    Nowa Muzyka
    Offtopic
    Pieniądze
    Piosenka
    Płyta
    Polska
    Polska Muzyka
    Pop
    Portugalia
    Producent Muzyczny
    Realizator
    Rozmowa
    Rozwój
    Serial
    Smog
    Solówka
    Streaming
    Studio Nagrań
    Sztuka
    Telewizja
    The Beatles
    Trip-hop
    Utwór
    W Powiększeniu
    Winyl
    Wywiad
    Zarabianie
    Zespół


    Kanał RSS

Wspierane przez Stwórz własną unikalną stronę internetową przy użyciu konfigurowalnych szablonów.
  • Hello
  • o mnie
  • Portfolio
  • Książki
  • Inne Dźwięki
  • #Kreatywność
  • blare for a
  • kontakt