Po ostatnim dość mrocznym artykule postanowiłem na chwilę wejść w tryb imprezowo-lukrowany. Lubię pop, naprawdę go lubię - jest świetny i ma tak wiele twarzy, że nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać. Tylko że pop nie zawsze jest aż tak różowy, jak mogłoby się wydawać. Każda dekada tonie w oceanie muzyki, a płyty i piosenki dzielą sięna trzy kategorie. W pierwszej znajduje się wszystko to, o czym po latach zupełnie nikt nie pamięta - i mam wrażenie, że ten zbiór jest z natury największy. W drugiej można znaleźć wszystko to, co zostaje zapamiętane jako przełomowe i genialne. Trzecia kategoria składa się z dźwięków, które dosłownie prześladują nas przez lata - i tylko dlatego nie potrafimy wyrzucić ich z pamięci. O tym właśnie postanowiłem dzisiaj napisać - o piosenkach z lat 90., których wolałbym nie pamiętać. Ten artykuł jest pewnego rodzaju sprostowaniem. Parę miesięcy temu pokazałem ostatnią dekadę XX wieku w naprawdę dobrym świetle. Wybrałem perełki, które poznałem w radiu oraz TV. Okazało się, że było super, alternatywnie i ogólnie najlepiej na świecie. Dzisiaj przełamię ten nie do końca prawdziwy obraz i pokażę drugą twarz tej dekady - pełną cukru, lukru, lalek Barbie, Kenów, skrzywionego erotyzmu i piosenek, które okazały się tak przełomowe w swojej obciachowości, że do dzisiaj nikt nie potrafi o nich zapomnieć. Zapraszam do czytania i słuchania - jeżeli macie odwagę! CZYTAJ DALEJ >>> MC Hammer „U Can’t Touch This” Pop lat 90. zaczyna się dla mnie bezsprzecznie od MC Hammera. „U Can’t Touch This” było prawdziwym wirusem. Utworem, który latał sobie w powietrzu przenosząc się z radia do telewizji i tak w kółko. Wszyscy nucili sobie ten niezrozumiały wówczas refren, który był przekręcany na wiele sposobów (ja słabo znałem jeszcze wtedy angielski) i finalnie znamy go w wersji „Pięć Ciastek”. Może nie uważam, żeby był to jakiś najgorszy kawałek lat 90., ale skoro potrafi do dnia dzisiejszego wyskoczyć niespodziewanie gdzieś z głębin mojej pamięci, nie widziałem innego wyjścia i musiałem zamieścić go na samym początku tego zestawienia. Ace Of Base „All That She Wants” Z tym kawałkiem jest tak, że kiedy słucham go po latach, uważam, że to naprawdę dobra produkcja - mam zresztą wielki szacunek do Szwedów za umiejętność wprowadzania na listy przebojów utworów tak uniwersalnych, jak klasyki Abby, „the FInal Countdown” Europe, czy właśnie „All That She Wants”. Nie wiem czy ktoś w popie w tamtych czasach wymyślił temat równie tajemniczy, zagrany na tak dobrym brzmieniu jak ten, który pojawia się zaraz na samym początku numeru („tuuu tudatudatuuda…”). Z drugiej jednak strony mam ochotę wyłączyć „All That She Wants” kiedy tylko pojawia się zwrotka, a mój mózg krzyczy wtedy - „stary, dlaczego mam tego znowu słuchać? Przecież słyszeliśmy to dziesięć milionów razy w latach 90.”. Ten singiel wyłonił się jakoś nagle znikąd i bardzo szybko stał się w swoim czasie tak nieodzownym elementem życia, jak szczoteczka do zębów. „All That She Wants” na śniadanie, obiad i kolację. Może kiedyś naprawdę pokocham ten numer, na razie jednak mam wciąż wyczerpany limit odsłuchań. Dr. Alban „It’s My Life” Skoro mówimy o Szwecji, nie można zapomnieć o tym potworku ze szczytów list przebojów, jakim było „It’s My Life”. Połączenie wpływów muzyki house z rapem - gatunków, które dotarły na przełomie lat 90. do Europy i postanowiły wybuchnąć nagle wszystkimi kolorami tęczy na oczach wszystkich zgromadzonych na tym kontynencie, było prawdziwą katastrofą. Chociaż muszę przyznać, że Dr. Alban trzyma jeszcze trochę poziom i nie tonie w błocie tak bardzo, jak wiele rzeczy, które pojawiły się w tej estetyce w kolejnych latach. Dj Bobo „Somebody Dance With Me” Trudno się dziwić, że przez jakiś czas nie darzyłem nadmiernym zaufaniem muzycznych wydarzeń z przedrostkiem DJ, skoro już na samym początku lat 90. pojawił się nagle taki koszmar list przebojów jak DJ Bobo. Mam wrażenie, że tylko owa dekada była w stanie ze spokojem przyjąć fakt, że ktoś tak się nazywa, tak gra i zdobywa jednocześnie serca milionów. Ok, nie chodziło tylko o nazwę - chodziło o całokształt - o piosenki, brzmienie, refreny, to fatalne nibyrapowanie, które prześladowało mnie na początku lat 90. w najróżniejszych odsłonach. Czasami myślę sobie, że lata 80. były może totalnie przypałowe, a całe new romantic oraz italo disco poszło bardzo daleko w kwestii produkowania piosenek wirusowych, ale w ósmej dekadzie XX wieku nikt chyba nie był jeszcze gotowy na taki wybuch bezkresnego przypału, jaki oferował słuchaczom ten wyciągnięty z najgłębszych czeluści muzycznego piekła eurodance’owy demon o ksywce DJ Bobo. Kris Kross „Jump” Początek lat 90. przyniósł aż dwie piosenki o skakaniu. O ile „Jump Around” House Of Pain było świetne, o tyle „Jump” Kris Kross boli do dzisiaj. Niby nie jest to jakiś wyjątkowo zły kawałek, niby nie poraża idiotycznym brzmieniem i pozornie wszystko się zgadza. No właśnie - tylko pozornie. „Jump” puszczano wszędzie na okrągło, a singiel skuteczne zatruwał życie wszystkim, którzy akurat chcieli posłuchać czegoś zupełnie innego. Nie wiem w sumie czy ludzie polecieli wtedy na to, że numer śpiewały dzieciaki, czy też na ten wizerunkowy trik z obróconymi spodniami. Bo ostatecznie nie chodziło raczej o samą piosenkę. 2 Unlimitted „No Limit” Syntezatorowy riff z „No Limit” ma moc - tego nie da się ukryć. Moc wirusa rozprzestrzeniającego się między nosicielami najszybciej na świecie, ale zawsze to jakaś moc. Proponuję nie pozostawać zbyt długo w zadumie nad tym fragmentem - proponuję nawet, aby nie słuchać go wcale - zarażenie przypomina trochę opryszczkę - wystarczy raz i melodia będzie do was wracać przez całe życie. Ten niezapomniany hit z pierwszej połowy lat 90. jest jednym z lepszych dowodów na to, że słowo eurodance mogłoby zostać po prostu wymazane ze słownika. Metallica „Nothing Else Matters” Tak wiem, narażę się tym większości Metallikomaniaków, ale uważam, że „Nothing Else Matters” to naprawdę jedna z najgorszych piosenek lat 90. Rockowe ballady tamtej dekady w zasadzie nigdy nie należały do rozwiązań nadmiernie udanych, a Metallica stanęła na wysokości i dała radę spierdolić to tak pięknie jak tylko się dało. Można było do tego się trochę poprzytulać na szkolnych dyskotekach i tyle w temacie. Bez względu na ilość błota, które można wylać na „Nothing Else Matters”, nie ulega wątpliwości, że ten numer był prawdziwym hitem. Do dzisiaj zastanawiam się czy to dlatego, że każdy początkujący gitarzysta jest w stanie to zagrać, czy też naprawdę ta piosenka miała coś w sobie, a ja najnormalniej w świecie jej nie zrozumiałem. Mo-Do „Eins Zwei Polizei” Nie wiem czy jesteście jeszcze dzisiaj w stanie uwierzyć w to, że ta piosenka była kiedyś prawdziwym hitem i że słuchano jest w Polsce z wielkim zaangażowaniem. Prawda jest taka, że w świadomości większości ludzi określenie „techno” wiązało się niesprawiedliwie przez lata właśnie z takimi utworami jak „Eins Zwei Polizei”. Dzieło Mo-Do było taką lekko niedorozwinięta niemieckojęzyczną wyliczanką włoskiego wokalisty (cóż za połączenie!) o niebezpiecznie niskim głosie, który w teledysku - dla lepszego efektu - śpiewał w kółko swoją germańską mantrę, a ubrane w koszulki z napisem Barbie młode dziewczyny puszczały sobie beztrosko bańki mydlane. Kto raz to usłyszał i zobaczył, tego życie nigdy już nie pozostało takie samo. Podobno terapeuci próbują uporać się z tym problemem do dnia dzisiejszego. Witajcie po najmroczniejszej stronie fantazji lat 90. Los Del Rio „Macarena” Ten numer był wirusem z najwyższej półki. Takie „Gangnam Style” w stylu lat 90. „Macarenę” tańczyli wszyscy i słychać ją było absolutnie wszędzie. Na całe szczęście nikt nie rozumiał tekstu i dzięki temu nie bardzo dało się go powtórzyć. Tak więc z nucenia pozostawał okrzyk: „eeee macarena”. Jak na prawdziwego wirusa przystało, „Macarena” zaatakowała nagle znikąd, nikt nie znał na ten singiel skutecznej szczepionki, zarazili się prawie wszyscy, a potem - tak samo szybko - ludzie przestali być chorzy i zapomnieli o szalonych dniach tej dziwnej, egzotycznej gorączki, która na całe szczęście nigdy już nie powróciła. The Kelly Family „Fell In Love With An Alien” Powiedzcie mi jak to się stało, że ten zespół stał się tak popularny w latach 90? Już na pierwszy rzut oka nic się tutaj nie zgadzało. Nie biło od nich tym nadmiernym, zinfantylizowanym erotyzmem, który był charakterystyczny na przykład dla całej sceny eurodance. Nie krzyczeli też i nie wybuchali niekontrolowanym hałasem gitar. Brzmieli fatalnie, wyglądali beznadziejnie, mieli najgorsze teledyski, w których perkusista grywał na pieńkach drzew. I uwierzcie mi - lepiej było nie przyznawać się w szkole do słuchania Kelly Family. Mimo to codziennie trafiałem na nich w telewizjach muzycznych i co chwilę przełączałem z ich powodu kanał na inny. Widziałem, że odrodzili się niedawno i grają na nowo - nie wiem czy wciąż kochają obcych i mają w zestawie instrumentów pieńki. Tak - The Kelly Family na zawsze już pozostanie jedną z największych zagadek ostatniej dekady XX wieku. Hanson „MMMBop” W latach 90. można było wypromować zespół na totalny garaż i wejść z nim na listy przebojów. Można było być Kelly Family i wskoczyć do radia prosto z lasu. Można było również - co pokazuje doskonale przykład Hanson - być dopiero przed mutacją głosu i zostać wylansowanym na absolutną gwiazdę. Tak właśnie było z tym cudownym zespołem trzech braci, którzy grali jak na licealny band przystało. Dziewczyny ich kochały, wszyscy nucili ten wirusowy refren, a piosenka była nawet nominowana do Grammy, No dobrze, po latach zorientowałem się, że singiel współprodukowali The Dust Brothers, czyli duet odpowiedzialny między innymi za pracę nad „Odelay” Becka. Piosenka od tej strony jest prawdziwym arcydziełem, bo rzeczywiście wszyscy uwierzyli, że to po prostu amatorska twórczość trójki zwykłych dzieciaków. Mimo to „MMMBop” pozostaje jednym z moich najgorszych wspomnień z lat 90. Rednex „Cotton Eye Joe” Myślałem jakiś czas temu, że po latach ten numer wyda mi się nawet zabawny i że to moje młodzieńcze zacietrzewienie sprawiało, że nie traktowałem Rednexów w kategoriach dobrego dowcipu. Ale z biegiem czasu Rednex wydaje się jeszcze głupsze niż w połowie lat 90. „Cotton Eye Joe” to była prawdziwa trauma telewizji muzycznych. No bo ostatecznie czy można sobie wyobrazić coś gorszego od połączenia brudnego wiejskiego country, banjo i totalnie suchego beatu? Tak się składa, że można - dla mnie prawdziwym rednexowym gwoździem do trumny był moment, kiedy zorientowałem się, że cała ta brudna countrowa impreza została wymyślona w Europie, a Rednex jest zespołem pochodzącym ze Szwecji. Celine Dion „My Heart Will Go On” Był taki film jak „Titanic”, który po latach okazuje się być całkiem fajnym widowiskiem, a jego zdecydowanie najsłabszym elementem jest ta okropna piosenka, którą zaśpiewała Celine Dion. Numer jest niby fajnie zaaranżowany, dużo się w nim dzieje, ale pomimo upływy lat, w trakcie których wybaczyłem „Titanicowi” tak wiele niedociągnięć, wciąż nie potrafię znieść linii wokalnej „My Heart Will Go On”. Wszystkie stacje telewizyjne i radia młóciły ten numer w nieskończoność, nie dało się o nim zapomnieć. Lata 90. obfitowały w gatunek, który można by nazwać „napompowaną balladą”. Były tam zawsze smyczki, dzwonkowate brzmienia klawiszy, chóry, wolne bębny, przejścia po wszystkich tomach świata, wokalizy, popisy, pot, ból, cierpienie, smutek, nieszczęśliwa miłość i takie tam. Wokalistki śpiewające tego typu piosenki wspinały się pod koniec tak wysoko w rejestrach, że znajdowały się o krok od pękania szklanek i szyb w oknach. „My Heart Will Go On” wpisuje się doskonale w tą stylistykę. Wiem, że to piosenka z filmu, naprawdę wszystko wiem i rozumiem, ale zawsze kiedy słyszę ten numer pytam po prostu: „dlaczego?” Technohead „I Wanna Be A Hippy” Napotkanie na Technohead w TV bolało. Nie wiem w sumie jak to się stało, że ten numer można było w ogóle zobaczyć na małym ekranie. Techno i hardcore techno były wtedy gatunkami dość popularnymi, tak więc od czasu do czasu takie potworki jak „I Wanna Be A Hippy” musiały trafić gdzieś na listy przebojów. Trzeba przyznać, że brzmienie tego singla było naprawdę undergroundowe. Prawdziwe lo-fi, bas wyciągnięty z szafy, dość dziwna stopa i partie syntezatorów najniższej jakości. Do tego ten zryty wokal i potwornie zły teledysk. Tego nie dało się odwidzieć, odsłyszeć i nie zdziwię się jeżeli pewnego dnia obudzę się z krzykiem w środku nocy, właśnie dlatego, że przyśni mi się Technohead. Puff Daddy feat. Faith Evans „I’ll Be Miissing You” Kiedy ten numer zaczął latać w MTV nie wiedziałem jeszcze za bardzo o co chodzi z samplami, cytatami, zapożyczeniami i nie kumałem dlaczego ktoś zrobił tak beznadziejny cover tak fajnej piosenki i dlaczego na dodatek skorzystał zaledwie z refrenu. Może chodzi o to, że po prostu nie za bardzo lubię Puffa - w każdym razie ten singiel po prostu mnie załamywał. Zastanawiałem się nawet przez chwilę w swojej ówczesnej niewiedzy dotyczącej świata muzyki, jak to się stało, że The Police się na to zgodzili, ale pewnego dnia zobaczyłem jak Puff Daddy śpiewał na koncercie swoją wersję ze Stingiem i od tamtej pory mój świat nigdy już nie był taki sam. Musicie mi wybaczyć - byłem tylko nastolatkiem - przepełnionym idealizmem - i nie znałem jeszcze świata. Aqua „Barbie Girl” Królowa jest tylko jedna i zdecydowanie jest nią „Barbie Girl”. Jakiś czas temu, kiedy przypominałem sobie to i owo na potrzeby tego tekstu, okazało się, że ta piosenka figuruje na czele wszystkich zestawień najgorszego badziewia lat 90. Ten numer jest tak podle i potwornie zły, że naprawdę nie można mu odmówić w tej dziedzinie pełnego profesjonalizmu. Od barwy głosów wokalistki i wokalisty, przez melodię, beat, brzmienia, aż po sam teledysk, kolory, grę aktorską i ten zinfantylizowany erotyzm - każdy najmniejszy szczegół tej produkcji prezentuje z pełną perfekcją wszystko, co było najgorsze w ostatniej dekadzie XX wieku. Aqua na prezydenta! Na zakończenie To nie jest tak, że w latach 90. było tylko tyle beznadziejnie przełomowych piosenek. Wybrałem te, bo z jakiegoś powodu zapamiętałem je i byłem w stanie ubrać swoje wspomnienia w słowa. Ale na mojej liście znalazło się - od ręki -co najmniej drugie tyle utworów wątpliwej jakości, które z powodzeniem można zaliczyć do grona największych potworków ostatniej dekady XX wieku. Wśród nich znaleźli się tacy artyści jak Captain Jack, Mousse T, Vanilla Ice, Scooter, Britney Spears, Backstreet Boys, La Bouche, Alexia, Cher, Reel 2 Reel feat. The Mad Stuntman, Haddaway, Scatman i wielu innych. Jeżeli macie ochotę grzebać w tym dalej, życzę powodzenia! ja ciągle nucę: ‚no no, no no no no no, no no no no, no no, there’s no limit!”. Miłego dnia! Pozdrawiam Kuba Łuka |
O Autorze:
Kuba Łuka. Producent muzyczny i kompozytor. Autor licznych artykułów o muzyce i kreatywności. W 2016 roku obronił doktorat na temat przemian w sposobie tworzenia muzyki w XX i XXI wieku. Niedługo ukaże się jego pierwsza książka: "Nowe Dźwięki. Jak być Kreatywnym i nagrać własną płytę Lepiej". Archiwa
Marzec 2020
Kategorie
Wszystkie
|