Nie pamiętam dnia, w którym ukazało się „Abbey Road” z bardzo prostej przyczyny - nie było mnie jeszcze wtedy na świecie. Daje mi to zdecydowaną przewagę nad fanami The Beatles, którzy pamiętają dzień premiery płyty - mogę z pełną odpowiedzialnością powiedzieć, że zanim zacząłem kojarzyć świat, znałem już „Abbey Road”. Nie jestem jakimś psychofanem Beatlesów. Nie zbieram gadżetów, nie zaczytuję się w kolejnych biografiach. Nie uważam, żeby cała ich dyskografia była czymś wybitnym, za to wśród wydanych przez nich albumów mam kilku faworytów - płyty, które uważam za arcydzieła zarówno muzyczne, jak i produkcyjne. Jedną z nich jest właśnie „Abbey Road”, czyli ostatni nagrany przez Beatlesów i przedostatni wydany przez nich album, który mniej więcej miesiąc temu doczekał się nowego, rocznicowego wydania. Z okazji pięćdziesięciolecia premiery tej przełomowej płyty, a także z okazji trzydziestoiluśtamlecia mojego pierwszego jej odsłuchu postanowiłem napisać o „Abbey Road” parę słów i przedstawić ją nie w kategoriach pomnika, ale jako zbiór świetnych piosenek i najzwyklejsze źródło - lekkiej i niezobowiązującej - przyjemności. Zapraszam do czytania!
CZYTAJ DALEJ >>> 12 błędów, które popełnia się w studiu, czyli jak dobrze nagrać płytę. Poradnik dla muzyków.7/13/2019 W idealnym świecie proces robienia muzyki wygląda następująco. Autor gra parę nut na gitarze, dośpiewuje do tego kilka wersów, błyskawicznie dokleja się do tego aranżację, produkuje, miksuje, masteruje i płyta jest gotowa do odsłuchu na Spotify. Ten błyskawiczny proces został pokazany na przykład w „Narodzinach Gwiazdy” z Lady Gagą i Bradleyem Cooperem, gdzie pomysł zaprezentowany po pijaku na parkingu przekształcił się niespodziewanie w bogatą aranżację, odegraną przez zaskoczoną autorkę wraz z zespołem na scenie przed wielotysięczną publicznością. Rzeczywistość - jak to rzeczywistość - lubi wyglądać zupełnie odmiennie, a ja postanowiłem dzisiaj opisać kilka pułapek, które czają się na was w studiu nagraniowym na samym początku wyboistej drogi, która prowadzi do serwisów streamingowych, sławy i milionów followersów.
CZYTAJ DALEJ >>> Uważam, że rzeczy nie powinno się pozostawiać w zawieszeniu. Mimo to, płyta „Great Fight With Mr. Goodnite” - która właśnie się ukazała - przez dwa lata leżała ukończona na moim komputerze i od bardzo dawna nie zastanawiałem się, co z nią zrobić. Z reguły namawiam muzyków, z którymi pracuję do szybkiego dzielenia się ze światem skończoną muzyką. Wypadałoby więc żebym sam nie pozostawiał ukończonych przez siebie dźwięków w przysłowiowej szufladzie. Na początku 2016 roku - kiedy mieszkałem jeszcze w Lizbonie - ukazała się ep-ka zatytułowana „Five Songs From The Lisbon Balcony”, która dokumentowała moje pierwsze wrażenia związane z pobytem w Portugalii. Na początku 2017 roku wróciłem do Polski, a w moim laptopie znajdowała się kontynuacja, czyli cały ukończony album „Great Fight With Mr. Goodnite”. Jak to czasem bywa, w natłoku innych spraw odłożyłem temat wydania płyty na niedaleką przyszłość, która z miesiąca na miesiąc stawała się przyszłością coraz bardziej odległą, a moja muzyka odchodziła powoli w niepamięć. W takich sytuacjach tylko nagłe i niespodziewane impulsy potrafią przyjść na ratunek. I tak właśnie było z albumem „Great Fight With Mr. Goodnite”, który w lutym 2019 roku postanowiłem po prostu nagle pokazać światu - bez poprawek, bez ponownego zastanawiania się nad tym materiałem. Przy okazji zdecydowałem też, że to najlepszy z możliwych momentów, żeby z perspektywy czasu spojrzeć na to, co stworzyłem i opowiedzieć o tym, jak znalazłem się z całym swoim muzycznym sprzętem trzy i pół tysiąca kilometrów od domu i dokąd mnie to zaprowadziło. Zapraszam do słuchania i czytania. CZYTAJ DALEJ >>> Klątwa MTV. Gitary, Pop, Elektronika, Hip-hop i telewizja w latach 90. Mixtape alternatywny.7/21/2018 Jakiś czas temu siedziałem ze swoją osiemnastoletnią siostrą, która przeżywa właśnie okres mniej lub bardziej zaawansowanej fascynacji latami 90., w których ja akurat miałem wielką przyjemność dorastać. Usiedliśmy przy YouTube i postanowiłem specjalnie dla niej odczarować ten trochę wyidealizowany wizerunek muzycznego świata, w którym - zgodnie z legendą - królował grunge i wszystko było podobno lepsze niż teraz. Jeden po drugim poleciały takie kwiatki jak Kelly Family, Rednex, 2Unlimitted i wiele innych ciekawostek, które zatruwały lub umilały życie (w zależności od potrzeb) ludziom skupionym na oglądaniu telewizyjnych stacji muzycznych. Kiedy tak głębiej zastanowiłem się nad tematem dotarło do mnie, że w ostatniej dekadzie XX wieku za pośrednictwem radia i telewizora poznałem całe godziny świetnej muzyki, która niejednokrotnie towarzyszy mi do dzisiaj. Zorientowałem się również, że wiele z tych rzeczy prawdopodobnie nie trafiłoby dzisiaj na mały ekran (nie mówiąc już o radiu RMF FM) w godzinach największej oglądalności, co dwadzieścia parę lat temu nie stanowiło jeszcze wielkiego problemu. W związku z tym postanowiłem napisać takie bardzo osobiste zestawienie utworów, które z całą pewnością dotarły do mnie właśnie za pośrednictwem dostępnych wtedy mediów - bez internetu, bo ten w zasadzie jeszcze nie istniał, lub tez znajdował się w posiadaniu niewielkiej ilości osób. Nie jest to moje osobiste "the best of 90's", ale raczej skrótowy i alternatywny przegląd najbardziej interesującej muzyki z radia i telewizji lat 90. Nie podlinkowałem większości rzeczy - poczujcie się przez chwile jak w tamtej dekadzie i po prostu znajdźcie sobie te kawałki. Zapraszam do czytania!
CZYTAJ DALEJ ->>> Zmiany są piękne. Zmiany są najważniejsze. Wprawdzie obecnie zajmuję się głównie produkcją, ale był taki okres w moim życiu, kiedy grałem w zespołach. Hałasowałem bezlitośnie, dzieliłem salę prób oraz scenę z najróżniejszymi muzykami. Trwało to w sumie całkiem długo i zdarza mi się jeszcze od czasu do czasu wyjść na scenę z takiej czy innej okazji, ale ostatecznie przeobraziłem się w zwierze studyjne. Granie w zespołach wspominam dość dobrze, ale z jednym elementem tej aktywności nie mam zbyt pozytywnych skojarzeń. Bez względu na skład i muzykę, prawie zawsze wychodziłem z sal prób i ze sceny mniej lub bardziej głuchy, a „walka” o to, żeby było mnie słychać wydawała się być aktywnością równie ważną jak samo granie. Z rozmów z tymi, którzy wciąż grają wnioskuję, że sytuacja ta nie zmieniła się nadmiernie i w związku z tym postanowiłem pochylić się na moment nad zagadnieniem przeładowania przestrzeni muzycznej nadmierną ilością dźwięków i zastanowić nad kwestiami takimi jak: głośność, hałas w muzyce, artykulacja spod znaku rąbania drewna i wreszcie, co chyba najważniejsze - strach przed graniem „zbyt małej” ilości dźwięków, który towarzyszy naszej kulturze muzycznej odkąd tylko pamiętam. CZYTAJ WIĘCEJ ->>> Wróciłem niedawno do domu z warszawskiego studia Black Kiss Records po bardzo owocnej - chociaż niezbyt długiej, bo tylko dwudniowej sesji nagraniowej. Z tej okazji postanowiłem napisać parę słów o tym, jak, kiedy i dlaczego nagranie staje się pasmem sukcesów, wypełnionym po brzegi udanymi śladami. A wspominam o tym, bo wiem, że tak często na etapie pracy studyjnej sprawy potrafią potoczyć się w zupełnie nieodpowiednim kierunku. Godziny nagrań pogrążają się w zupełnym chaosie, a muzycy zaczynają obarczać odpowiedzialnością za ogarnięcie całego bałaganu realizatora, który - powiedzmy sobie szczerze - jest odpowiedzialny za zupełnie inne sprawy, niż zagłębianie się w osobiste problemy muzyków. I nawet jeżeli rzucacie się na głęboką wodę z przeświadczeniem, że praca w studiu powinna być chaosem - uwierzcie mi, takie założenie jest nie tylko dziwne, ale działa na na waszą niekorzyść. Ostatecznie ekipa studyjna zawsze przechodzi do porządku dziennego nad niezbyt udanym materiałem i rozpoczyna pracę nad kolejną płytą.
W tym kontekście po waszych błędach pozostanie parę anegdotek, które po czasie będzie się opowiadać z uśmiechem na twarzach. Kto wie - może nawet któraś z nich stanie się jakąś wyjątkową studyjną legenda? Jedno jest pewne - jeżeli już zdecydujecie się pogrążyć sesję nagraniową w chaosie, pozostaniecie z chaotycznym materiałem w rękach i będziecie musieli później borykać się z mniej lub bardziej zabawnym efektem własnych błędów. Z pełnym szacunkiem dla wszystkich nagrywających i nie do końca poważnie postanowiłem dzisiaj napisać tekst, który może pomóc Wam uchronić się przed popełnieniem niektórych pomyłek - o ile oczywiście naprawdę nie chcecie ich popełniać. CZYTAJ WIĘCEJ >>> Kilka lat temu rozmawiałem ze swoim znajomym, który zapytał mnie, jak powstają płyty, których słucha w domu. Był naprawdę zaskoczony kiedy powiedziałem, że jeden album można nagrywać kilka miesięcy, ponieważ w jego ówczesnym przekonaniu nagranie płyty trwało mniej więcej tyle ile trwała sama płyta czyli godzinę, może półtorej. Taka wizja może się wydawać dość zabawna, ale nie piszę tego po to, żeby ośmieszać czyjś punkt widzenia. Osobiście uważam, że przypuszczenia mojego znajomego są całkiem logiczne, a skoro on tak myślał, to taki punkt widzenia może podzielać większa rzesza ludzi. Bo ostatecznie – co może się dziać podczas tworzenia materiału muzycznego na płytę poza szybkim i sprawnym nagraniem muzyki? Tak się składa, że dzieje się bardzo, bardzo wiele, a ja postanowiłem o tym wszystkim opowiedzieć, powołując się przede wszystkim na własne doświadczenie - najpierw jako muzyka, później jako realizatora i wreszcie jako producenta. Tekst ten adresuję zarówno do ludzi, którzy po prostu lubią muzykę i zupełnie nie wiedzą skąd biorą się ich ulubione piosenki, jak i do tych, którzy swoje własne utwory pragną nagrać w studiu, lub też nagrywali je wiele razy. CZYTAJ WIĘCEJ >>> Musicie przyznać, że rozmawianie o pieniądzach to temat trudny i skomplikowany (czasami nawet wstydliwy), który porusza się dopiero gdzieś na samym końcu. Taka hierarchia prowadzi do różnych nieporozumień i ruchów wykonywanych zupełnie bez sensu. Jeżeli czytacie teraz te słowa i stwierdzacie, że nie macie problemu z rozmawianiem o kasie - pogratulujcie sobie otwarcia na ten temat. Osoby, które zajmują się wytwarzaniem dóbr intelektualnych - bez względu na to, czy grają, malują, robią zdjęcia, produkują dźwięk, grają w filmach, reklamach czy robią cokolwiek innego - są takimi samymi ludźmi jak wszyscy inni. Jedzą, śpią, utrzymują domy, a ich życie krąży wokół tych samych potrzeb, które w naszej kulturze zapewniane są właśnie za pomocą zarabiania pieniędzy. Jestem przekonany, że prawie każdy choć raz zazdrościł pieniędzy jakiemuś artyście, któremu „się udało” i jednocześnie jasno wyraził swoje wątpliwości względem kogoś, kto chciałby zająć się sztuką dla pieniędzy. CZYTAJ DALEJ >>> Płyty podobno nadal są fajne. Krótkie wspomnienie tego, co najlepiej zagrało w 2017 roku.12/30/2017 Miałem okazję jechać ostatnio samochodem z dwoma bardzo młodymi (jak na moje obecne standardy osobami) - takimi urodzonymi gdzieś po roku 1995 i z wielkim zainteresowaniem przysłuchiwałem się prowadzonemu przez nich dialogowi na temat muzyki. W pewnym momencie usłyszałem stwierdzenie: „ja ostatnio uczę się słuchać całych płyt”. Uśmiechnąłem się pod nosem, a jednocześnie zacząłem się zastanawiać gdzie obecnie ja sam znajduję się w całym łańcuchu pokarmowym współczesnych metod konsumowania muzyki. Zadałem sobie pytanie, czy na przykład moje dość staroświeckie podejście do tematu - które wynika po prostu z przyzwyczajenia do nośników i zakłada odsłuchiwanie całych płyt od początku do końca - nie jest już zupełnie przedpotopowe. Może pewnego dnia będą pokazywać mnie w muzeum w dziale ze skamielinami? Z drugiej strony cały czas uważam, że opieranie się tylko na playlistach i pojedynczych piosenkach to oczywiście częste i popularne, ale wciąż dziwne (jak dla mnie) zjawisko, które obejmuje tak naprawdę tylko bardzo wąski wycinek tego, co naprawdę dzieje się w muzyce. I dlatego właśnie postanowiłem napisać o płytach (nie playlistach), które w 2017 roku zrobiły na mnie wyjątkowo dobre wrażenie i których wielokrotnie słuchałem - uwaga, teraz naprawdę powieje średniowieczem - od początku do końca! Kolejność zupełnie przypadkowa. CZYTAJ DALEJ >>> |
O Autorze:
Kuba Łuka. Producent muzyczny i kompozytor. Autor licznych artykułów o muzyce i kreatywności. W 2016 roku obronił doktorat na temat przemian w sposobie tworzenia muzyki w XX i XXI wieku. Niedługo ukaże się jego pierwsza książka: "Nowe Dźwięki. Jak być Kreatywnym i nagrać własną płytę Lepiej". Archiwa
Marzec 2020
Kategorie
Wszystkie
|